wczoraj...
śniadanie: bułka pełnoziarnista, dwa ogórki kiszone.
drugie śniadanie: ryż na mleku. nic.
obiad: dwa naleśniki wypchane sałatką brokułową.
poko: koktajl z jogurtu naturalnego, banana i kiwi. dodałam jeszcze prażone siemię lniane, które jednak lekko się przypaliło i zdominowało smak koktajlu. wypiłam duszkiem, robiąc dobrą minę do złej gry.
dzisiaj...
śniadanie: grahamka z serem typu feta light, pół pomidora.
drugie śniadanie: naleśnik wypchany marną resztką sałatki brokułowej, drugie pół pomidora.
obiad: podobno ryż z jabłkami, surówka z marchewki.
poko: jogurt naturalny, nieszczęsny grejpfrut biały niezjedzony we środę.
sałatka brokułowa - lekko odchudzony przepis z programu "Menu na miarę"
(zmniejszyłam ilość sera, ziaren słonecznika i zrezygnowałam z oliwy)
1 brokuł
100g sera typu feta light
30g ziaren słonecznika
brokuła podzielić na różyczki i blanszować przez 2 minuty we wrzątku, ostudzić. pokroić na mniejsze kawałki. ser typu feta rozdrobnić widelcem. ziarna słonecznika uprażyć na suchej patelni, dodać do brokuła i sera. wymieszać.
naprawdę uzależniający smak.
tak bardzo się napaliłam na ćwiczenia, że nawet Luby lekko hamuje mój zapał. dzisiaj robię dzień przerwy, ale jutro... będzie się działo. ;)
zastanawiam się też nad skomponowaniem playlisty trwającej trochę ponad 30 minut, żebym nie musiała się ciągle gapić na zegarek. na razie ćwiczę przy muzyce z radia, ale po godzinie osiemnastej zaczynają puszczać już wolne kawałki, które raczej zachęcają do nieśpiesznej aktywności łóżkowej ;) niż brzuszków czy popylania na wyimaginowanym rowerku.
pozdrawiam różowo.