Po moim entuzjastycznym wpisie sprzed tygodnia znowu dół.
Waga 84,5 kg.
W przeciągu tygodnia wypadły mi 2 joggingi i skonsumowałam kilka niedozwolonych rzeczy a mianowicie: 5 czekoladowych trufli, podjadłam przy pieczeniu z dziećmi ze 3 pierniczki i wypiłam 3 redsy.
Na efekty nie trzeba było długo czekać.
No i wkurzam się. Tygodnie wyrzeczeń a wystarczy jeden słabszy tydzień żeby waga znowu szła w górę.
Czasami mam ochotę sie poddać, rzucić w cholerę to moje bieganie, brzuszki, ćwiczenia, jeść i pić to na co mam ochotę (i doporecyzuję: nie chodzi to o tony pożeranych słodyczy czy stołowania się w fast foodach tylko normalne jedzenie tego co moi najbliżsi w domu).
Ale idę w zakład, że do przyszłorocznych wakacji bez problemu dobiłabym do 120 kg.
Ech, kończę to użalanie się nad sobą.
Idę ćwiczyć brzuszki,
Wolałabym pobiegać, ale w ciągu dnia nie mam jak biegać bo nie mam nawet nikogo, kto zaopiekowałby się moim młodszym dzieckiem przez 1 h dziennie ze 2 razy w tygodniu.