Tak, tak był taki, ale nie wpadłam do niego ... Jedynie zaglądałam. Od wtorku do wczoraj ;) Jak to u mnie wyglądało? W telegraficznym skrócie:
A) Wtorek - powrót do domu około godziny 21:00. Zaległam na kanapie oglądając "pamiętniki z wakacji" "trudne sprawy" "ukryta prawda" FASCYNUJĄCE! Zjadłam: pół litra lodów, czekoladę. Pół paczki czipsów.
B) Środa - powrót do domu około 16:00. Reszta jak powyżej, tylko czas leżenia i gapienia się w tv dłuższy.
C) Czwartek - wszystko jak powyżej, tylko historia zaczyna się o 18:00, bo wtedy wracam z pracy
D) Piątek - około 8:00odcięło mi dopływ krwi ze stresu, bo dostałam telefon ze strasznymi wieściami o podejrzeniach wznowy choroby. Zero jedzenia, ciśnienie milion/ na milion ( wiec liczę, że wtedy spaliłam śmieci zjadane w poprzednie dni). W południe informacja, że wszystko jest dobrze :)))) Więc od południa do 15:00 łzotok nie do opanowania (liczę, że kalorie też w ten sposób uciekały). Potem szybki wyjazd na Ursynów na Gandhi. W drodze zjedzona garść cukierków i 2 kawałki ciasta z bitą śmietaną. Potem powrót do domku. RAZEM.
W domu szybki rachunek sumienia wraz z postanowieniami. Nie damy się stresom ani innym siłom wyższym. Plan jest jeden: Żyć długo i szcześliwie. Być razem w dalekiej przyszłości superową babcią i dziadkiem.
Wnioski: najbardziej tuczące w tym tygodniu były programy tv, które towarzyszyły mi przy leżeniu na kanapie. trzeba unikać tej mielonki ;))))
Plany na dziś : znów odżywiać się jak człowiek, a nie gnom; po południu obowiązkowa długa wycieczka rowerowa aby spalić kcal i uspokoić duszę. I hula hop pewnie do mnie tęskni. Mamusia Clarks przytuli je dziś do siebie ;)