Dziś wstałam wcześnie, bo jadę do miasta. Muszę kupić wstążkę do wiązanek, paczkę nawozu, bo mi brakło i zatyczki do uszu. Nie chce mi się jechać. Z chęcią posiedziałabym w domu przy piecu z książką np., a tu trzeba się stroić i jechać.
Po powrocie odpocznę i będę ćwiczyć przebywanie w stanie przyjemności i miłości może to mi w naturalny sposób apetyt zmniejszy. Niby nie jem dużo, ale mam napady. I tak np. przedwczoraj zjadłam 2 bułki grahamki z serem żółtym, 3 rolmopsy, paczkę ciastek, serek homogenizowany, 2 krokiety z pieczarkami, banana i jeszcze 1/2 paczki ciastek. To jak na mnie stanowczo za dużo. Niby na cały dzień, ale jednak. Zjadłam ot tak z łakomstwa i żeby poczuć przyjemnie pełny brzuch. Lubię ten błogi stan. Słodyczami kusi mnie Krzysiek, bo kupuję, a ja nie potrafię odmówić. No i jem raz w tygodniu.
Wena na malowanie powolutku kroczy do mnie... Dziś może też coś namaluję. Poza tym powinnam wreszcie posadzić tą monsterę. Do tego jeszcze wczoraj ktoś mi powiesił na furtce sadzonkę paprotki...Wątpię czy się u mnie biedactwo utrzyma, ale posadzę i będę dbać. Kiedyś jak miałam mniej kotów miała sporo bardzo zadbanych roślin. Miałam rękę do kwiatów. Z małej sadzonki rosły piękne rośliny. Teraz koty większość niszczą. No ale rady na to nie ma...