Dziś latałam między kuchnią, a komputerem, bo pichciłam pracochłonny obiad. Postanowiłam zrobić gołąbki wegetariańskie, bo mi jedna z dziewczyn smaka na nie narobiła. Zabawy z nimi miałam co nie miara. Wpierw przygotować kapustę, potem farsz, potem to połączyć do kupy.... pół dnia siedzenia nad garami. A zapachów przy tym narobiłam, że mało farszu nie zjadłam bez gołąbków.
Mam nadzieję, że nie odbije się to "próbowanie" na mojej wadze, szczególnie, że w niedzielę ważonko.
A menu? Jak zawsze nuda:
NA ŚNIADANIE ZJADŁAM:
- jogurt truskawkowy z musli i jabłko
NA II ŚNIADANIE ZJADŁAM:
- 3 kromki razowca, 2 parówki, kilka rzodkiewek, pomidora, paskudne ziółka, pyszną kawkę i magnez. Rany, ile ja piję.
Pomiędzy śniadaniem, a obiadem siedząc w kuchni zjadłam kilka łyżek farszu i taki maleńki pasztecik PROFI (70 g) - bezczelnie go łyżeczką wszamałam. Musiałam coś zjeść, bo te zapachy mnie dobijały.
NA OBIAD, KTÓRY MIAŁAM O 16:00 ZJADŁAM:
- 2 gołąbki wegetariańskie, trochę surówki z kapusty pekińskiej i pomidora, plasterek razowca
Wiecie co, nałożyłam sobie 3 gołąbki, ale po 2 wymiękłam. Kiedyś zjadłabym nawet ze 4, ale widzę żołądek mi się skurczył.
NA KOLACJĘ ZJADŁAM:
- hmmmyyyyy, no właściwie, na kolację zjadłam łyżkę tej surówki z obiadu, bo została, bez niczego. Niby ok, ale............. zjadłam ją po 20:00
Ech...... muszę się jeszcze bardziej pilnować