Aby CIAŁO słuchać chciało...
Wczoraj wieczorkiem katowałam swoje ciało na pływalni. Postanowiłam sobie, że ma być ono posłuszne, grzeczne i potulne jak pies na krótkiej smyczy. Tym razem udało mi się przepłynąć 27 długości w 45 minut. Niestety nie przełożyło się to na moje poczucie szczęścia. Wciąż mi się wydaje, że za słabo się staram i za dużo jem. Fakt, mieszczę się w limicie, do 1000 kalorii, maks 1100, ale jak wieczorem to wszystko liczę, to wydaje mi się, że lista produktów jest długa, stanowczo za długa. A może to już początki lekkiej paranoi ?Waga pokazała dziś + 0, 4 i jestem zawiedziona, bo coś zawalam. A zawalać nie lubię. Jak coś robię, jak się czemuś poświęcam, to chcę widzieć efekty, chcę nagrody za trud.Wieczorem czytałam tę Gretkowską. Nie wiem, czy styl mi pasuje. Określiłabym go jako naturalistyczno-metaforyczny. Wygląda na to, że autorka popada w manierę elokwencji , co choć z pozoru wygląda efektownie, zaciemnia ogólną ideę. Nie jest sztuką pisac górnolotnie. Sztuką jest wywołać efekt niewielką ilością słów. Ale dam jej jeszcze szansę. Nastój kiepski. Mało co mnie cieszy. Za nic się nie mogę zabrać. Jest we mnie dysonans, bo moja świadomość w zarysie szczupłej kobiety gryzie się z ciałem, rubensowską, falującą galaretką. Dziś tyle, może aż tyle, o sobie...Pozdrawiam.Menu na dziś:
kromka z serkiem i pomidorem- 175
kawa z mlekiem-50
makaron- 311
mus owocowy
-banan, brzoskwinia, nektarynka, kiwi, borówki, truskawki 1/3 porcji-144
pół kromki- 70
pół naleśnika- 100
ok 850 plus kolacja 150 ( kromka, pomidor ) = 1000
Upolowane w bibliotece i w herbaciarni :)
Dziś jestem zabiegana. Musiałam coś załatwić w Urzędzie Miasta. Dlatego rzuciłam cały bałagan w domu, wskoczyłam w jakąś sukienkę, spakowałam książki do biblioteki ( bez Chmielewskiej, bo pomyślałam,że dam jej jeszcze szansę ) i ruszyłam na długi spacer, który był koniecznością ale i przyjemnością jednocześnie ( UM jest w parku, obok biblioteki ). Po drodze zahaczyłam o herbaciarnię, gdzie zaprzyjaźniona pani wprowadziła mnie w tajniki czerwonej herbaty. I cóż się okazało? Zdecydowanie nie zaleca się picia czerwonej wieczorem, a już na pewno nie na pusty żołądek, bo osobom nieco wrażliwszym może zaszkodzić ( miałyście rację, Dziewczyny! ). Przy okazji przekonałam się ile jest fajnych mieszanek herbat, których bazą jest czerwona- ile gatunków, aromatów. Postanowiłam więc,że z czerwoną się polubimy. W końcu coś sprawia , że chudnę- chcę wierzyć, że choć po części są to moje herbatki. :) Dlatego odstawiam wszystkie ekspresowe "zmiotki" i od dziś tylko czerwona i zielona- liściaste, w dobrym gatunku, dla zdrowia i w ramach walki z ciałem.
Tak. CIAŁO. Czuję je zawsze na sobie i wspominam z tęsknotą czasy, kiedy byłam lżejsza i nie musiałam go czuć. Przeszkadza mi to lekkie "falowanie" towarzyszące mi zawsze, kiedy idę ulicą, moje odbicie w sklepowych witrynach, w przeszklonej szatni basenu, w oczach innych ludzi i w mojej głowie. Pora na pozbycie się tej zawadzającej mi ciągle świadomości ciała, której kategorycznie się sprzeciwiam i wypowiadam walkę. :) Dość dręczenia mnie! Przechodzę do ofensywy i jesienią mam być szczupła, lekka, absolutnie "niefalująca" i w ogóle wszystko ma być na swoim miejscu, a nie jakieś tam wylewające się CIAŁO. Ciału mówię NIE i niech się ciało nie buntuje, bo ono tutaj nie rządzi. :) Postanowione.
Przechodzę do "ducha". Zjawiłam się w bibliotece pod pretekstem oddania kilku książek, tak naprawdę było to zwykłe polowanie na Stephena K. :) I tak w gąszczu Chmielewskiej ( było tego na potęgę ) odnalazłam jedną perełkę: "Strefa śmierci". W ręku miałam tez Koontza, ale nie wszystko tego autora lubię. Odpowiada mi styl, napięcie, itd, ale jak dla mnie za dużo tam takiego...jak to ująć? - strachu zbyt oczywistego w postaci stworów, gadów i innych fantazji. Dlatego wolę po stokroć Kinga- z jego złem "przyczajonym", tym typowym dla niego balansem na granicy realności i wyobraźni, psychicznego zdrowia i szaleństwa.
Kolejna książka- tym razem premierowo- Sadowski i "Przybywający" oraz Manuela Gretkowska, również w ramach mojej czytelniczej premiery- "Sceny z życia pozamałżeńskiego". Przetestuję, czy ten styl mi odpowiada. Na razie zainspirowała mnie recenzja na okładce- " Miłość okazuje się życiową próbą: to, kogo i jak kochamy , pokazuje, kim jesteśmy".
Wizyta w UM. Poczekałam na męża i poszliśmy razem ( on ma chyba więcej śmiałości do załatwiania urzędowych spraw, sama się czuję niepewnie, choć tego nie widać ). Wchodząc pomyślałam przez chwile, to było takie mgnienie, że byłoby to może miejsce, w którym mogłabym pracować( ten spokój, cisza )... Ale szybko zmieniłam zdanie. W pokoju, w którym miłe panie informowały nas o różnych urzędowych zawiłościach był taki niesamowity bajzel, że tylko chwila wyobrażenia,że mogłabym tam pracować, wystarczyła mi za sformułowaną w pełni i z całą mocą odpowiedź, mianowicie: NIGDY W ŻYCIU. Po pierwsze- za dużo ludzi w pokoju ( cztery panie upakowane przy swoich stanowiskach przy złączonych biurkach ), po drugie- bardzo niesympatyczny ogólny "look" pokoju ( zacieki przy oknie, paskudny niebieski kolor, przypadkowe stare, zniszczone meble ), i po trzecie, najważniejsze: niesłychany bałagan- stosy spiętrzonych teczek, dokumentów, papierków, plus całe zaplecze "socjalne " na parapecie- kubki, czajniki, filiżanki, łyżki, napoczęte opakowania po najróżniejszych produktach...Gdzieś tam na stosie teczek rozkrojone ciasto na białym dość dużym kawałku papieru śniadaniowego, ogólny misz-masz wszystkiego ze wszystkim. Nie wiem, jak ludzie ( wszak kobietki!!!) mogą tam pracować, ja w takiej ciasnocie i zagraceniu wracałabym do domu notorycznie chora i zmęczona i wściekła przy okazji. Dlatego doceniłam dziś swój schludny sekretariat i z przyjemnością tu wróciłam. I z ulgą, że jest tak, jak ma być, i że moje miejsce pracy mnie wycisza, a nie rozdrażnia.
Na razie mam tu coś do zrobienia.
W domu natomiast zostawiłam wszystko nie tak, jak trzeba, bo wybiegłam szybko, i nie było czasu na detale. Nawet nie gotowałam, nie zdążyłam. Za mój obiad robi dziś kromka chleba z ziarnami. Zaznaczam,że nie jestem absolutnie głodna. Bilans na dziś- ok 600 kalorii, jak dotąd. Jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej. :)
Tym optymistycznym akcentem kończę na dziś. Pozdrawiam Was kochane. Będę mieć czytelniczą ucztę do północy jak nie dalej. :) Na razie praca. Pa!
Ps. Dziś pływalnia. Bo trzeba jeść rano i w południe, a wieczorem spalać.
Zawzięłam się na siebie bardzo i nie popuszczę. :)
Waga w dół. :) Nastrój w górę. :)
Moje kochane! Waga pokazała dziś równiutkie 65!!! :D
Wczoraj sobie postanowiłam,że do końca tygodnia chcę na niej zobaczyć 65 i po przecinku
co najwyżej zero! Tak, to był cel na niedzielę, a tu taka niespodzianka!
Wczorajszy bilans to 1000 kalorii i basen o 19.00. Pływałam równiutkie 45 minut,
pokonując 21 długości basenu. Wiem, wiem,że to nie żaden wyczyn, ale pływam z natury
tak sobie więc jetem zadowolona. Moja 13-letnia siostra pływa sporo szybciej i wyścig z nią
był jak najbardziej przegrany, ale ostatecznie pocieszam się,że siostra jest: 15 lat młodsza,
4 cm wyższa, i ....lepiej odżywiona :D, więc ma siłę.
Basen poprawił mi humor natychmiastowo. Próbowałam jeszcze wieczorem coś czytać,
ale słabo mi szło ( zresztą, miałam deficyt snu i padłam o 22.00, co jest dla mnie bardzo
wczesną porą, z reguły o tej godzinie zaczynam dopiero coś czytać i kończę grubo
po północy). Nie mogę się przekonać do Chmielewskiej, choć bardzo bym chciała.
Miałam już w życiu kilka jej książek w ręku i każdą odkładałam. Sądziłam,że po latach
zmienił mi się gust, ale kilka stron "Babskiego motywu" przekonało mnie,że nie. Zrozumiałam jednak co mi przeszkadza u tej autorki. Za dużo dialogów. Jako koneserka Mistrza Kinga przywykłam do tego,że narracja składa się z opisów- scenerii i przeżyć wewnętrznych bohaterów. To pomaga identyfikować się z książką. Natomiast dialogi- rozpraszają mnie, rozmywają wewnętrzne przeżywanie, zaciemniają sens. Przynajmniej u Chmielewskiej.
Dlatego zmieniłam książkę na "Sen o nożu" Mary Higgins Clark.Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale przynajmniej czyta się w miarę lekko, i w ramach rozrywki będzie
w sam raz. :) W kolejce czeka jeszcze Mistrz King ("Mroczna połowa" ), ale to sobie
zostawiam na deser. :) W ciągu 4 tygodni przeczytałam chyba kilkanaście książek.
Zawsze jest mi najtrudniej zacząć, ale potem już idzie hurtowo. I tak jest ze wszystkim.
Z odchudzaniem również.Mam taki plan :
Na koniec miesiąca zakładam cel: 62 kg. Koniec września: 57, koniec października: 54.
A potem mam zamiar się PILNOWAĆ, bo łatwiej walczyć z dwoma, trzema
nadprogramowymi kilogramami niż z dziesięcioma czy dwunastoma. Trudno.
Sama się tak urządziłam. Zajadałam stresy, ale teraz chcę wyjść na prostą. Dziękuję
wszystkim za komentarze, pomoc i wsparcie. Vitalia jest w ogóle specyficznym
miejscem, trochę czuję się tutaj jak rezydentka w miasteczku, w którym wszyscy
mają ten sam cel. Niektórych mijamy bez słowa, zaledwie z uśmiechem, ale przy innych zatrzymujemy się, rozmawiamy, zapraszamy...Wirtualnie, ale w dużym poczuciu jedności i wsparcia. Cieszę się,że tu jestem. Czuję jak dzięki Wam wracam do pionu. Do życia ,
w którym jedzenie nie musi być kompulsywnym natręctwem. Dziękuję i pozdrawiam
serdecznie.
Fatalna noc. :/
Coś mi ewidentnie zaszkodziło. W nocy było mi tak niedobrze, że po prostu jęczałam na łóżku. Nie mam pojęcia co się stało. Wszystko co jem jest lekkostrawne, świeże, zdrowe. Może przesadziłam z ilością czerwonej herbaty ( 3 filiżanki )? Ale przecież i ona jest zdrowa, ułatwia trawienie itd. Nie rozumiem. Dodam, że czerwoną piję dopiero od wczoraj, bo staram się przecież schudnąć, a czerwona ma właściwości, które, mam nadzieję, pomogą mi w osiągnięciu celu. Może źle zrobiłam, pijąc ją na wieczór, już jakiś czas po kolacji, na pusty żołądek? Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to proszę, oświećcie mnie, bo tak fatalnie jak dziś w nocy nie czułam się od lat. Help..... :(
Wreszcie coś drgnęło!
Ważyłam się z rana, 65.6 ! Hurrrra! A jednak coś się dzieje!
Wczoraj byliśmy wieczorkiem na basenie i równiutkie 45 minut pływałam,
do tego z kaloriami zmieściłam się w limicie, jest dobrze.
Wstałam natomiast jakaś zmęczona grubo po 9.00, jakoś nie mam siły.
Ale do południa się rozkręcę.
Zrobię małej naleśniki, po czym rzucam się na kanapę
z moją ukochana Agatką Christie i z panią McGinty, która nie żyje.
:D
Liczę co zjadłam:
SNIADANIE:
chleb wieloziarnisty-131
pół łyż. masła- 20
łyżka serka kanapkowego- 30
pół naleśnika- 85
SUMA : 266
II Śniadanie:
Sałatka owocowa:
pół kiwi-21
pół banana- 50
pół nektarynki- 27
łyżka jogurtu- 20
kawa z mlekiem-50
SUMA: 168
SUMA OD RANA: 434