Yupijajaja!!! Bardzo mnie to cieszy, że pomału wracam do siebie i zaczynam być coraz bliżej wagi paskowej:))) myślę, że przy dobrych wiatrach, dobrej diecie, odpowiednim humorze i niewyskokowym weekendzie nastąpi to pod koniec przyszłego tygodnia, ewentualnie w połowie następnego..... Ostatnio też widzę znaczną poprawę w moim ciele, co prawda ćwiczeń trochę za dużo było, prawie codziennie fitnessy, bolą mnie kolana, obawiam się, że jak tak dalej pójdzie to przed wakacjami znowu będą potrzebne zastrzyki w kolana...ałła. Nic to przystopuję troszkę od poniedziałku, ale plusem jest oczywiście mniej luźne ciało i ładnie zarysowane mięśnie na ramionach:) Myślę, że wystarczą 2 dni aerobiku w tygodniu, a do tego powieszę mój worek treningowy i wyciągnę rękawice - jeśli dołożę trochę boksu to spalanie będzie fajne i czasem grzeszek dozwolony a waga pięknie będzie spadała:))) Na majówkę pojadę piękna i szczupła hehe. No tak chcieć to mieć, chcieć to móc...a więc do dzieła!!! Teraz jeszcze znaleźć siły trzeba do tego wszystkiego.
Ale i tak najważniejsze jest, by choroba taty się zatrzymała...albo chociaż spowolniła. Tak naprawdę to to właśnie jest najważniejsze dla mnie, mogę wziąć na siebie te wszystkie kilogramy, które straciłam i jeszcze więcej za jego zdrowie. Wstyd mi za moją próżność....
Rozumie mnie ten kto ma chorobę wśród najbliższych.
A dietowo trzymam się planu, po 2 dniach czysto białkowych waga ładnie spada i nie wraca po kolejnych z porcją skrobi i owoców. Poniedziałek i czwartek - białka. Pozostałe dni grzeczne, chociaż we wtorek wypiłam 2 lampki czerwonego martini, więc nie jestem aż tak grzeczna, jak bym sobie życzyła. Ale jakieś przyjemności trzeba mieć:)
Ślę buziaki moim znajomym i nieznajomym, którym chciało się przeczytać te bzdurki. Pozdrawiam, bądźcie grzeczni(e)!!