PRYWATA, PRYWATA, PRYWATY DUŻO!
Weekend mój był przemiły, bo u chłopca! Wiadomo, stęskniony to i bardzo nalegał na przyjazd :D
Ach powiem wam, że jestem OKROPNYM ZŁYM NAJGORSZYM ŚPIOCHEM. Nic nie jest w stanie mnie obudzić, wstawać nienawidzę jak mechanik francuskich aut, kołdrę kocham wielbię i zrobiłabym jej ołtarzyk i codziennie rano (hehe) znosiła świeże kwiaty w ramach mojego uznania dla jej zasług. Peany na cześć snu wyśpiewywać mogę w każdej dnia chwili.
Ale! Ale! Jest jedna wspaniała rzecz która mnie w życiu spotkała a jest nią Kłapouch
(gdybym była księżniczką, to tą.)
Kłapouch, który niechcący wynalazł najwspanialszą na świecie metodę budzenia mnie. Żegnajcie łaskotanie w pięty, szarpanie kołdry z brutalnością gestapo, żegnajcie wwiercające się w mózg budziki i piętnaście po nich następujących drzemek. Nic nie może się równać skuteczności budzenia do jego pocałunków!
Bo metoda jest prosta jak drut i włos po Shaumie- obsypanie mojej buzi rano całuskami. Czółko, nosek, policzki. Otwieram oczy i już wiem, że ten dzień będzie dobry! W przeciwieństwie do standardowego rannego trybu "nie mów do mnie bo rozszarpię Twoje ciało i dam do spożycia wrzeszczącym na parapecie gołębiom" takiego poranka od razu staję się oazą spokoju, kwiatem lotosu na tafli jeziora i chodzącą dobrocią :D
Tylko czemu niestety tak rzadko :( tak już bywa w związkach na odległość
Więc weekend do udanych zaliczam
Jednego dnia zabrał mnie Kłapouch na akademikową imprezę, nawet odrobinkę potańczyliśmy, sukces wielki, bo on raczej do tańców skory nie jest, ale chyba widział moją smutną minkę numer 2, rzekł no dopij piwo i idziemy zatańczyć.
Ups czyżbym się wygadała? No tak, tak, piwo, piwa były dwa, miodowe Ciechany, najpyszniejsze skurczybyki w browarze ;p A poza piwem?
Moje drogie! Moje kochane Vitalijki, wiele z was to gospodynie domowe pełną gębą, nakarmiony mąż a może i dzidzia, kobieta-kuchnia. Ja, choć pichcę, wiele rzeczy muszę się uczyć od podstaw, mama nigdy mnie jakoś do gotowania nie przyuczała. Ale radzę sobie i nawet własnoręczne posiłki smakują mi i nigdy nikogo, kogo częstowałam nie zatrułam, więc hej, odnotuję to sobie jako sukces. Ale mam achillesową piętę którą jest pieczenie.
Ja, szabadabada potrafię zrujnować nawet "najprostszy" jak zapewniała współlokatorka, "zupełnie podstawowy" wypiek, jakim są muffinki. Kiedyś przeszłam muffinkową traumę, próbując stworzyć je na urodziny Kłapoucha i cóż.
Nie kopmy leżącego.A leżącym są moje umiejętności pieczenia. Pogodziłam się z tym,
Więc w ten weekend stała się rzecz przełomowa bo wymyśliłam sobie szarlotkę. Akurat sprosiliśmy do mieszkania parę znajomych to i okazja była i chciałam trochę zaszpanować przed Kłapouchem i z miną pewną siebie a skrywającą tak naprawdę pod nią minę "i have no idea what i'm doing" zabrałam się za szarlotkę.
Puch, poszło do pieca. Zacisnęłam mocno powieki prosząc św. Nigellę od wypieków o czułe, pachnące cynamonem błogosławieństwo?
Efekt? Pół blachy zniknęło w kilka minut. Następną połową zajął się należycie nazajutrz chłop. Wszystko pachnie, ciasto chrupie, jabłka ciepłe, cukier puder lekko otula.
Czyżby mały sukcesik? Ach to już kolejny, zaraz wpadnę w próżność ;p
Wiem wiem, kuszę, przepraszam no, wybaczcie. błagam. proszę o rozgrzeszenie :D
Koniec końców chyba taka noga ze mnie nie jest co cieszy mnie i daje mi jeszcze nadzieję na przyszłość pełną wspaniałych domowych wypieków dla gromadki ślicznych dzieci przy stole (a jakże! feministki, zjedzcie mnie! Smacznego! Jeszcze pachnę cynamonem ;D)
Jednakowoż! Żebyście sobie nie myślały że takie tylko bimbanie zabawy, podjadanie i piwka to jeszcze rzeknę wam że udaliśmy się na obchody święta Żołnierzy Wyklętych (z dużej litery, z szacunu, wiadomo!) przy grobie nieznanego żołnierza :) Także patriotyczne nastroje również nam się udzieliły. Planowaliśmy oboje udział w biegu ku czci tychże, ale miejsc wolnych nie było :( Może i dobrze, że nie zapisaliśmy się na ten bieg bo pogoda nie rozpieszczała a ja nie jestem aż takim bieganiowym hardkorem jak niektóre z was ;)
Ale żebyście nie myślały że odpuściłam ćwiczenia, jak to zdarza się, gdy sobie tutaj tylko czasem przemykam, mało piszę i głownie was odwiedzam po cichaczu by sprawdzić jak tam moje małe króliczki, to spieszę donieść z frontu maty i potu, że jestem cały czas w formie :) Z jedzeniem gorzej, wpadek multum ale z aktywnością się nie rozstaję ;)
Podczas pobytu u chłopaka trzasnęłam dwukrotnie 8 min abs, buns i Yogę Meltdown. Musiałam wybrać coś, co nie opiera się na skakaniu i jakimkolwiek tupaniu, bo po ostatniej próbie takich ćwiczeń przyjęłam oburzoną wizytację sąsiadki z dołu w kamienicy Kłapoucha :D Co ciekawe- nigdy wcześniej, przez 4 lata nie widział jej na oczy :D Wystarczyły niepozorne jumps&squats i mountain climbers (swoją drogą to najbardziej znienawidzone przeze mnie ćwiczenia EVER) żeby zaburzyć ten dziejowy porządek jaki Kłapouch budował :DD Cóż, wiadomo, kobiety zawsze wszystkiemu winne ;p)
Dzisiaj też przećwiczone 1,5 h. Stałam się ćwiczeniowym łasuchem! Mało mi i mało! I ciągle mało! Apetyt niezaspokojony a koją go tylko zakwasy :) To bardzo dobry stan. Życzę Wam wszyskim abyście obudziły w sobie Ćwiczeniowego Łasucha (ĆŁ, wyjątkowo niechwytliwy skrót :DD)
Takiego który każdego poranka powie wam, zamiast "to co dzisiaj zjemy"- "to co dziś poćwiczymy". Takiego który szepnie Ci- eej, weź jeszcze zrób coś na nogi. A Ty mu- chyba już jestem najedzona! A on tylko na was spojrzy i będziecie wiedziały, że to oznacza, że jednak robicie coś na nogi.
Albo pupę. A propos. Tym które nie czują już "burn" po ćwiczeniach 8 min buns lub tych z Mel B. polecić chyba mogę Tracy Anderson (dzięki uprzejmości jednej z Vitalijek odkryłam ją dziś :*) podobno trenerka Madonny i innych gwiazd z konstelacji Hollywood, mniejsza o większość, ważne że nogi z dupy wyłażą. Dosłownie. Za słownictwo przepraszam. Brak mi dobrego wychowania. Ale nie można mieć wszystkiego coby nie popaść w samozachwyt :D
O losie piszę i piszę a miało być tylko kilka zdań. Słowotok mam, jak pies Pawłowa ślinotok. Pewnie potem znów zamilknę na tydzień lub dwa, więc korzystajcie :D
I jeszcze dialog z mym lubym, wspaniałym romantykiem (o czym wyżej) :PP
Warto wiedzieć iż że ponieważ pracuje on dużo przy kompie, nabył jakiś czas temu nowy mega ultra giga hiper wypaśny fotel. Nazywa go Robert Kubica :D
Więc siedzę u niego w pokoju na Robercie wyciągam się jak do słońca łania i mówię
-ale masz super ten fotel, taki wygodny! Ja mam w mieszkaniu takie niewygodne krzesła
-to kup sobie- odpowiada mi
-tak, akurat, już widzę jak wydaję multum kasy na jakiś gigantyczny fotel do studenckiego mieszkania, no naprawdę nie mam co robić z pieniędzmi ;p
-ej to ja Ci kupię. NA DZIEŃ KOBIET! CHCESZ???
moja mina bezcenna :D
oczywiście nie chcę ;p ale sam pomysł mnie rozwalił. Już sobie wyobraziłam jak dwóch panów wynosi z ciężarówki pod blokiem obracany fotel przewiązany czerwoną wstęgą. Romeo ginie z zazdrości myśląc o takim wyznaniu miłości! :D
Potem jeszcze kadził, że taka ładna pupa musi mieć wygodne miejsce do siedzenia i inne takie pierdoły :DD Trochę miałam go ochotę palnąć w łeb a trochę dać buziaka. Znacie to? :D Taki durny, kochany głupek.
Nagadałam się aż mi w ustach zaschło ;p Łyk herbatki i dobranoc!
I jeszcze na koniec! Fartuszek. Taki chcę. Będę w nim piekła szarlotki :D