Miałam dziś okropny nastrój, nie wdając się w szczegóły. Około 17:30 wracałam do domu, potwornie głodna i zmęczona. Miałam ogromną ochotę na czekoladę. Lody. Słodki napój. Coś, do czego przyzwyczaiłam się w chwilach słabości. Albo przynajmniej kupić po drodze obiad - niezdrowy, ale co tam. Wiedziałam, że w lodówce czeka na mnie tylko wiaderko serka wiejskiego, dziś nie zdążę zrobić normalnego obiadu. A miałam straszną ochotę się objeść. Po drodze minęłam KFC, chińczyka, pierożki japońskie... Minęłam kilka sklepów z lodami... W domu nie tknęłam pudełka pierniczków ani czekoladek, które leżą na półce.
Postanowiłam sobie, że jedzenie przestanie mieć władzę nad moim życiem. Zawsze uważałam to za żałosne - a nie chcę być żałosna.
Zjadłam serek wiejski z niskocukrową konfiturą malinową i miodem. Kalorii wyszło sporo, ale zdrowo i dużo białka. Poza tym bilans dzienny zachowany.