W sobotę wieczorem wróciliśmy już do domciu w Polsce. Pożegnania są dla mnie okropnie smutne, taki żal, melancholia.
Wczoraj pojechaliśmy po nasze pieski do mojego taty, chyba przeziębienie mnie łapie... x.x ból gardła mnie męczy, oby szybko mi to przeszło. Nikoli w piątek pojawił się katarek, ale już z nią coraz lepiej jest, odpukać, że nic jej się nie rozwija, bo w środę mamy dzień adaptacyjny w żłobku. Nic w sumie więcej się z nią nie dzieje, 0 kaszlu, temperatura normalna. Pomyślałam, że może to od pyłków czy innych takich, albo od wyrzynających się zębów, bo ten katarek był bezbarwny, trochę lejący.
Deficytu na wyjeździe tak nie pilnowałam, jadłam dość "intuicyjnie", zobaczymy co moja waga łazienkowa pokaże w czwartek. No nie spinam się, pomału wracam w swoje trybiki. Chociaż przez ból gardła nie chce mi się jeść wcale 🙈 dzisiaj tylko dwie herbaty wypiłam i skubnęłam kawałek jajka od Nikoli co już więcej nie chciała. Zrobiłam jej jajecznicę na parze ze szczypiorkiem i szynką drobiową 😅 + kawałki chlebka pełnoziarnistego posmarowanego puszystym serkiem naturalnym. Mati wróci z pracy to się udamy na większe zakupy spożywcze.
Miłego dnia 🍀