Właśnie sobie uświadomiłam, że w ciągu ostatnich 7 lat zafundowałam sobie prawdziwy wagowy rollercoaster. 7 lat temu ważyłam 62 kilo, w ciągu kolejnych 6 lat tyłam i chudłam na zmianę, z naciskiem na tyłam. Chudnięcie było tylko chwilowe i za każdym razem dopadał mnie efekt jo-jo. I tak aż do 102 kilogramów. Matko, przytyłam 40 kilo w sześć lat. Ostatni rok, to spięcie tyłka i schudnięcie do 75. Chciałabym, żeby i ten rok był na minusie i żebym za kilka miesięcy mogła napisać, że osiągnęłam swój cel.
Zastanawiałam się ostatnio, jak moje życie się zmieniło przez te ostatnie lata. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy pisali, że akceptują siebie w większym rozmiarze, kochają swoje ciało i nic by nie zmienili. Ja miałam wręcz odwrotnie - nie potrafiłam patrzeć na siebie w lustrze, nie akceptowałam swojego odbicia i zmieniłabym wszystko...tylko nie umiałam. Brakowało mi determinacji i siły, a lenistwo to było moje drugie imię. Wszystko przez depresję...to naprawdę podstępna choroba. Może kiedyś napiszę o tym więcej. Na szczęście jakieś trzy lata temu trafiłam do świetnej psychoterapeutki. Przepracowałyśmy moje problemy, zamknęłam kilka rozdziałów w życiu m.in. ten pod tytułem "własne dzieci" i mogłam z czystą kartą ruszyć dalej. To od niej dowiedziałam się o vitalii. Prowadziłam tu kiedyś dość poczytny pamiętnik. Ale jednak tak od razu nie udało się schudnąć. Potrzebny był jakiś kop, impuls.
Ale wracając do tego co się zmieniło, kiedy z w miarę szczupłej osoby stałam się osobą XXXl. Przede wszystkim, nad czym najbardziej ubolewam, zerwałam wszystkie stare przyjaźnie i znajomości. Poza jedną. Zbiegło się to ze zmianą pracy, więc było mi tym łatwiej to zrobić. Nie chciałam, żeby ludzie, którzy znali mnie jako szczupłą i energiczną osobę oglądali mnie w tym stanie. Wiem, że to głupie - dzisiaj wiem, i żałuję. Pomału zaczynam pisać do byłych znajomych, umawiamy się na kawę po świętach...po zdjęciu obostrzeń...czy jak się poprawi pogoda. Cieszę się - wszystkie osoby napisały mi, że za mną tęsknią i że im brakowało kontaktu, który zerwałam. Nie stałam się nagle odludkiem, w nowej pracy poznałam kilka wartościowych osób, zostali jeszcze znajomi męża, ale trzeba przyznać, że wychodziłam na miasto niechętnie. Ile teraz bym dała, żeby wyjść ze znajomymi do knajpki i po prostu posiedzieć, pogadać...ale czasy mamy jakie mamy. Nic nie poradzimy.
Po drugie, mimo iż w tym czasie wyjeżdżaliśmy na wakacje, nie były to już tak aktywne wakacje jak do tej pory. Przed moim przytyciem łaziliśmy po Tatrach - Polskich i Słowackich. Udało nam się zdobyć Rysy. Wakacje to były rowery, pływanie w morzu, wycieczki w austriackie Alpy i duuużo zwiedzania. Po przytyciu - głównie opalanie na leżaku. Jakieś delikatne zwiedzanie ale jak tu zwiedzać w upale, kiedy uda masz tak grube, że w sukienkach czy szortach nieustannie się obcierają i boli przy każdym kroku? Do trzydziestki nie wiedziałam w ogóle, że taki problem istnieje, a tu nagle musiałam szukać rad w internecie i ratować się talkiem dla bobasów. Praktycznie prawie przestałam robić sobie zdjęcia - jak już to tylko twarz, żeby broń boże nie było widać moich piersi, brzucha czy bioder. Nie mogłam na siebie patrzeć na zdjęciach - wręcz się nie poznawałam. W mojej głowie ciągle był obraz szczupłej dziewczyny, a nie jakiegoś wieloryba, jakim się stałam.
Po trzecie szok za każdym razem kiedy brałam do przymierzalni górę ubrań, które mi się podobały i w najlepszym wypadku wychodziłam z jednym, które na mnie pasowało. Doszłam do momentu, gdzie nosiłam rozmiar 46/48 więc musiałam kupować w sklepach z odzieżą XXXL. Tam z kolei mało co mi się podobało. Przez moment myślałam nawet, żeby całkowicie zmienić branżę i zająć się prowadzeniem sklepu z ubraniami dla większych kobiet - taka byłam zrozpaczona stanem tego, co zastawałam w takich sklepach. Zawsze kochałam modę, wyprzedaże to był mój żywioł, zdobyłam kiedyś nawet odznakę "najbardziej stylowej nauczycielki" w szkole, w której lata temu pracowałam jako anglistka. A tu nagle zostały mi do wyboru...worki. Nie wspominając już, że zakup ładnej bielizny graniczył z prawdziwym cudem. Wszystko musiałam zamawiać w innternecie, z nadzieją, że rozmiar będzie dobry, materiał przyjemny i nic się nie będzie wylewać. Uważam, że w Polsce ciągle moda XXXL jest traktowana po macoszemu. Gdybym się znała na projektowaniu i szyciu, dzisiaj zmieniłabym branżę. Niestety, moja pierwsza i na razie jedyna próba nauczenia mnie szycia przez mamę, zakończyła się zszyciem nogawek spodni ze sobą. Mam do tego dwie lewe ręce.
Takich problemów można by jeszcze wymieniać sporo - zadyszka przy najmniejszym wysiłku, problemy ze zdrowiem, wiecznie bolący kręgosłup...
I tak jak pisałam, są ludzie w większym rozmiarze, którzy akceptują się takimi jakimi są i są szczęśliwi. Ja przez 6 lat byłam nieszczęśliwa z powodu mojej wagi i mam to w głowie, dlatego wiem, że już na tamtą stronę nigdy nie wrócę. Sprzedałam na vinted wszystkie ubrania od rozmiaru 42 wzwyż. Rozeszły się jak świeże bułeczki. Niech komuś posłużą, bo nie chcę, żeby mi kiedykolwiek miały jeszcze służyć.