Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niestety już mam czterdziestkę, ale niezmiennie czuję się jak bym miała czterdzieści do setki. Mój metabolizm leży i kwiczy, a ja razem z nim. Do tego posiadam alergię na wysiłek fizyczny i uwielbiam herbatę z sokiem malinowym i hektolitry kawy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 37285
Komentarzy: 658
Założony: 29 października 2015
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lachesis

kobieta, 48 lat, Warszawa

163 cm, 90.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 sierpnia 2023 , Komentarze (1)

Czy mozna podczas 3 tygodni wolnego wrzucić na siebie 2.5 kg słoniny. Jak widać można. Zero komentarza. Na 2.5 kg w dół walczę miesiąc albo i dłużej. O górkę nie proszę a sama włazi. Standardowy foch forever i zasuwam do roboty.

17 lipca 2023 , Komentarze (4)

Nie ma to jak przeszkody. Złej baletnicy to i rąbek u spódnicy. A zatem po dumnym 0,7 w piątek do dzisiaj jamochłon czyli „mła” pochłonął 2 śliwki w czekoladzie i ze 3 trufle z żelaznych zapasów „hasbenda”. No bo przecież schudłam. To jest chyba jakiś rodzaj zaburzenia psychicznego, no bo niby człowiek wie, że takie podżeranie nikomu ani niczemu nie służy i że ani ta śliwka ani te trufle na nic mnie nie były potrzebne i że narobią więcej szkody niż pożytku, to jednak wchłonęłam niczym gąbka.

Ale wchłaniając pomyślałam, że na rowerze spalę, bo sobie pojadę gdzieś jak roboty pracowe zakończę. No i jak te roboty pracowe zakończyłam to przyszła burza i się burzy, czyli nie pojadę. No to może jakieś wygibasy w domowym zaciszu. To też nie, bo racjonalnie do tego podchodząc przy ponad 30 stopniach na zewnątrz, jak będę się grzała i ciepło całą powierzchnią wydalała, to tym samym dom będę nagrzewała. Cały świat przeciw. A burza się burzy i zaraz mi pewnie prąd wyłączą i nie będzie Internetu. To pójdę poleżeć. Jakiś taki spadek formy po tych nadprogramowych kaloriach. Jakoś tak coś dzisiaj nie pykło w szarych komórkach i motywacji do odciążania globu.

14 lipca 2023 , Komentarze (4)

Odkąd sięgam pamięcią w moim domu działy się dziwne rzeczy z przedmiotami użytku codziennego. Nie wiedzieć czemu często zmieniają miejsce swojego zalegania. Same. Szczególnie taką właściwość posiadają talerze, sztućce, miski, kubki i szklanki. Po południu oczyszczam zmywarkę, a rano zauważam, że co najmniej połowa zastawy nie znajduje się tam gdzie ją zostawiłam dnia poprzedniego. Gdybym była bardziej strachliwa to pewnie bym się bała i egzorcystę wzywała. Zjawisko to nasila się szczególnie w okresie kiedy moje studiujące dzieciaki zawitają w pielesze domowe. Co więcej nowe miejsca położenia poruszającej się po domu zastawy bywają tak irracjonalne, że jestem gotowa uwierzyć, że zrobiła to sama zastawa bez niczyjej pomocy, o czym jestem przekonywana hasłami „to nie ja, to nie ja, to jej, to jego etc. etc.”.

Obserwując od lat to paranormalne zjawisko zauważyłam, że prawdopodobnie dla tych wszystkich naczyń przemieszkanie się po domu jest niesamowitym wysiłkiem fizyczny (prawie takim jak dla mnie maraton), gdyż brudzą się niemiłosiernie (przez analogię do człowieka – pocą), a potem zasychają i śmierdzą. Naczynia owe i sztućce uwielbiają przemieścić się na podłogę w różnych pomieszczeniach i tam zalec. Ale bywają również te bardziej kreatywne, jak łyżeczka do herbaty która postanowiła leżakować w łazience wśród ręczników w szufladzie (pewnie na miękkim chciała), kubek od kawy obok miski klozetowej w pobliżu szczotki do czyszczenia wc (ten sam co zazwyczaj leżakuje na szafce „butowej” w przedsionku – to pewnie jakiś fetysz), miska po płatkach pod rowerem w garażu (dobrze że nie potłukłam jak rower wyciągałam) czy talerz umazany ketchupem pod telewizorem- ten to się zmęczył, aż go krew zalała.

A ja potem uprawiam sport nierozłącznie związany z łamigłówką logiczną „znajdź naczynie i załaduj do zmywarki” biegając po schodach i pomieszczeniach z obłędem w oczach i zastanawiam się nad tą paranormalnością, która mogłaby w taki sam nielogiczny sposób pozbywać się moich zapasów podskórnych. Tak na przykład brałaby 100 gram tłuszczu i chlup na podłogę, a potem następne 100 gram i chlup w garażu, kolejne na ręczniki i pod telewizor. Ja potem bym posprzątała i nie mlaskała, a nawet radośnie takie zaschnięte kupki tłuszczu niczym krowie placki bym pozbierała. Wtedy talia wróciłaby do mnie od sąsiadki i nogi by się wydłużyły itp. itd. A tak na razie muszę zadowolić się 0,7 na podszawkowej, która nie parskała na mnie dzisiaj.

7 lipca 2023 , Komentarze (8)

Wiedząc i znając życie, że za tydzień Vitalia (jak co piątek) pogoni mnie z automatu do podszafkowej łazienkowej, to postanowiłam rzutem na taśmę się jednak z nią przywitać już dzisiaj. Pogadałyśmy chwilę, ja swoje argumenty, ono milcząca, ja że powinna mniejsze liczby wskazywać, wtedy lżej jej będzie, ona nadal na to nic, ale ostatecznie gdzie się nie obrócisz 9 ci pokaże. Może w języku wag jest to palec fakalec. Bo pokazała łaskawie 89,79. Zapisałam 89,8, ale wiem że te dziewiątki to za karę, że opuściłam stałe dziewięć z przodu. Dostałam takie dwie w gratisie tylko na innych miejscach. W sumie waga spadła o jedno nie za duże wypróżnienie. Ale zaczynam poniżej 9. 

Przez ostatnie 4 miesiące w ramach akrobacji własnych zrzuciłam prawie 7 kg. Dzieląc 7 na 4 statystycznie wychodzę 1,75 miesięcznie. Jak bym tyła to było 5,71 miesięcznie. I gdzie jest sprawiedliwość na świecie. A jakby tak podejść do wyniku optymistycznie to od wczoraj, schudłam dzięki myśleniu życzeniowemu i podjęciu decyzji o powrocie na V. To może jakbym codziennie takie 0,21 dzięki myśleniu zrzucała to byłoby ponad 6 miesięcznie. Hmmm… takiego sposobu nie odkryłam przez te lata. Pytanie tylko czy ten wynik jest wynikiem samego myślenia czy też waga (0,2) to waga budżetu zrzuconego z konta za dietę. Gdyby było to samo myślenie to ok, będę myślała, jeżeli spadająca kwota na koncie dzięki zakupom na V., to mój budżet niestety tego nie dźwignie. A teraz grzecznie będę gotowała makaronik do jagódek i myślała intensywnie o pozbyciu się wszystkich 9, chyba że byłoby to 59,99. Taką liczbę biorę w ciemno i nie mlaskam

6 lipca 2023 , Komentarze (6)

No na to wygląda że jest tak jak w tytule, jak śpiewał Wodecki - Lubię wracać tam gdzie byłam. Znowu wracam w to miejsce (patrz Vitalia) i nie czuję się z tym źle. To znaczy czuję się źle, że nadal, ciągle i bez przerwy nie jestem w stanie zaakceptować wszechogarniających mnie krągłości. Doszłam do wniosku, że moja waga ma ADHD, bo nawet jak schudnę to nie ustoi w miejscu. Przez ten czas co mnie tutaj nie było, żeby ze spokojem ducha wyznawać anonimowo swoje winy, przeszłam ze trzy diety pudełkowe: niskokaloryczna, niski indeks glikemiczny i znowu niskokaloryczna. W między czasie jeszcze wykupiłam dietę na V, ale ze stosowaniem było kulawo i do tego nie wywnętrzałam swoich dylematów w pamiętniku. Być może to był błąd. Jakiś wielkich sukcesów nie osiągnęłam w tym czasie, ale minęłam tę przeklętą 9 na początku, która kurczowo mnie się trzyma. Szczęśliwa liczba czy jak? Może trzeba w totka lotka zagrać i obstawić wszystkie liczby z 9 w składzie? No a potem wpadł do mnie w odwiedziny na kilka tygodni koronaświrus który docelowo pozbawił mnie osiągniętych efektów z uwagi na problemy oddechowe jakie mimo szczepień mi zaoferował w gratisie. Nie mogłam nawet po schodach wejść, nie mówiąc o spacerze. Nie gotowałam więc żarło się byle co. Mój pierwszy małż w domowych papuciach stęka od czasu do czasu, żebym przestała wariować i zaakceptowała już stan zastany, a nie skakała z diety na dietę, z roweru na chodzenie, basen, próby nieskoordynowanego machania kończynami przed telewizorem itp. itd. pudełka, gotowanie, terroryzowanie wszystkich brakiem słodyczy w domu, patrzenie krzywo na kotleta którego robi teściowa (bo ja aktualnie mam bunt przed wykonywaniem tego typu potraw). "Jest jak jest i nie trza psuć. Dajżesz stara spokój, po co ci to" - powiada.

No właśnie to „jest jak jest” do mnie nie przemawia. A zatem po raz endziesiąty „dzień dobry się z Państwem”.

15 czerwca 2020 , Komentarze (3)

Jak te koronamatury się skończą to wbrew diecie uchlam się - o ile w między czasie nie złapiemy koronawirusa. I tak wbrew diecie zaliczyłam w czwartek dwa stresowe pączki i browarek z sokiem no i karkówkę z grilla. Myślałam że z tej okazji łazienkowa podszafkowa w piątek zabije moją nadzieję śmiechem, ale grzecznie 0,4 w dół wskazała. Znam tę mendę i wiem że i tak odpokutuję ten brak reżimu. Być może stres mnie zżera od środka i dlatego coś tam z tyłka spada. Nie kupiłam do tej pory centymetra (a stary nie wiem gdzie jest) żeby pomierzyć zapuszczone obwody i nie pozostawać na łasce tej mendy, ale przyjdzie na to pora. Jeszcze ten tydzień i koniec, empty, a potem będziemy się zastanawiać. Stres jest o tyle większy że mojego dziecka nie interesuje samo zdanie matury a jak najlepszy wynik. Takie choroambitne jest, no i mi się to udziela. Chodzę i wymyślam plany B, jakby jej nie poszło tak jak chce, żeby jakiegoś doła nie zaliczyła. Ja nie pamiętam, żeby moi rodzice się tak przejmowali moją maturą. No ale ja sama się nią nie przejmowałam jak należy, bo do końca nie wiedziałam co chcę robić. Moje dziecko wie. Wszystkie moje dzieci wiedzą. Córka od gimnazjum już wiedziała, syn od 6 klasy podstawówki, a to najmniejsze jeszcze poszukuje. Twierdzi, że będzie kucharzem bo lubi jeść. Na razie. Także niech szuka swojej drogi. Wczoraj upiekłam stresowego murzynka i nawet kawałek zjadłam – ale łazienkowa będzie parskać przy piątku, chyba się zakrztusi. No i to by było na tyle, co jestem w stanie napisać z perspektywy zapuszczonego tyłka przeżywającego jak stonka wykopki jakieś tam egzaminy, gdzie obcy człowiek ocenia coś wg klucza wymyślonego przez drugiego obcego. Czasami jak czytam te pytania to się zastanawiam, kto się z głupim na rozum zamienił - ja czy system. Oczywiście wychodzi mi że system, bo to nie jeden egzamin powinien stanowić o przyszłości narodów. Kiedyś była matura i były egzaminy na studia gdzie był przekrój wiedzy i przydatności kandydata na kandydata, a teraz jeden egzamin często z pytaniami z kosmosu (i nie mówię o fizyce) decyduje o być albo nie być młodego człowieka. Tamten system nie był doskonały, ale i tak był lepszy. A w arkuszach maturalnych pytania często nie są adekwatne do wiedzy i zainteresowań dla wybranego kierunku. W ogóle nie rozumiem systemu. Za granicami ludzie coś sobą reprezentują, piszą jakieś eseje o sobie, komisja czyta, rozmawia z kandydatem, bierze pod uwagę wolontariaty, prace, osiągnięcia. Oczywiście trzeba zdać egzamin maturalny na odpowiednim poziomie, ale na początku trzeba zostać zakwalifikowanym na interview. U nas decyduje papier. I nikogo nie obchodzi że masz niesprawne ręce i ni chuchu z tymi rękoma  nie ogarniesz rozłączania przewodów w ładunkach wybuchowych, a generalnie na pirotechnikę idziesz po to żeby nauczyć się konstruować bomby i coś tam wysadzić, do tego masz zaburzenia psychiczne i się po prostu nie nadajesz, ale wystarczy że masz pamięć fotograficzną (wynikająca z twoich zaburzeń psychicznych) i napisałeś świetnie egzamin maturalny. Brawo Ty, brawo system. 

10 czerwca 2020 , Komentarze (8)

Taka trochę wyrodnawa matka jestem się okazało. Dziecko moje maturalne, więc mnie ścisk pośladków trzyma i trzymał jeszcze trochę będzie. Pewnie do wyników. Potem odpuści, albo ściśnie bardziej. I kto by pomyślał, że procenty i to nie te przyswajane z przyjemnością, a wirtualnie wystawiane przez obce mi osoby, powodują objawy fizyczne w tylnej części ciała. Ale z racji koronamatur postanowiłam dziecko na te matury osobiście dostarczać i pobierać. Koronakorki już wcale nie są mniejsze, zatem spędzamy w samochodzie z półtorej godziny (w obie strony) popalając fajki i próbując wyluzować dziecko moje innymi tematami niż te o których będzie lub już pisało. No i właśnie ta jazda w tym samochodzie z popalaniem fajków okazała się pierwszym argumentem mojej wyrodności.

PAPIEROSY -  inni (ci normalni) rodzice, nie popalają ze swoimi dziećmi papierosów, a te inne dzieci - te od tych normalnych rodziców, popalają papierosy na chybcika za rogiem, w kącie,  w jakimś innym tajnym miejscu, przy krzaku, w piwnicy i na klatce. I dziecko moje tak mi odpowiada, że wszyscy jej znajomi chcieliby ze mną zapalić papierosa, żebym do nich na fajka za winkiel przyszła, bo oni z rodzicem nie palili. No śmiesznie, ale moja płuca by tego nie wytrzymały, także za winkiel nie poszłam. No dobra jestem inna, ale czy fakt, kiedy jako prawie normalny rodzic prosiłam, tłumaczyłam i mówiłam, że to jest niezdrowe (sama z fajkiem w zębach) to nic nie osiągnęłam. Ja wiem że przykład idzie z góry blablabla… ale na moim przykładzie pokazywałam, że jak się zacznie to potem się już nie jest tak łatwo przestać i jedzie się i żeby nie robiła tego póki czas, póki nie ma nałogu. No ale skoro mam tak głupie dziecko, że razem z innymi dziećmi tymi od normalnych rodziców - pali, to po co ma się kitrać po kątach. No i dziecko mnie uświadamia, że żaden inny rodzic tak nie uważa, no to pewnie jestem wyrodnawa.

SEKS – zawsze się sprzedaje J to i temat do dyskusji z dzieckiem całkiem niezły, ale jako wyrodnawa matka, od kilku lat nauczam, że jak się chce, to proszę bardzo, byleby po ludzku, z odpowiednim człowiekiem, z miłości i z głową. Znaczy wiedzmy, że chcemy, a nie mamy presję, wiedzmy, że ten człowiek też chce, a nie założył się z kolegą, zabezpieczmy się, zorganizujmy i róbmy. No i niestety jestem wydrodnawa, bo normalni rodzice nie tolerują seksu u swoich dzieci przed ślubem. Czy to oznacza się dziecka pytam, że to, że oni nie tolerują przed ślubem to ich dzieci tego nie robią? No nie. I przytacza mi dziecko moje taką oto historie, że jedna z koleżanek, posiadaczka stałego dobiegacza, z którym za rączki się prowadza i znowu po tych nieszczęsnych kątach się cmoka, jak on przychodzi do niej do domu, to nawet drzwi do pokoju zamknąć nie mogą. I koleżanka owa (poniekąd już pełnoletnia) z domu na noc wyjść nie może, żeby nie uprawiała z tymże swoim dobiegaczem seksu. No to się pytam czy do uprawiania seksu potrzebna jest noc, bo nie kumam kumkumkumkum. Dziecko moje w śmiech, ale że nie, że oni w dzień normalnie uprawiają ten seks. A gdzie? No po kątach. No przecież na logikę, zakazany owoc smakuje jeszcze bardziej, a i po zeżarciu możemy zostać wygnani z raju. I naprawdę nie uchronimy dziecka, póki mu kamerki na czole nie zainstalujemy. Takiej niezdejmowalnej, bo inaczej jak będzie chciało to zrobi i nie potrzebuje do tego nocy. No ale ja wyrodnawa jestem i nie rozumiem normalnych rodziców…

ALKOHOLIZACJA – czyli to wino do obiadu lub piwo do grilla w tym bezalkoholowe. Jak jest to podaję również dzieciom w odpowiednich ilościach (od mini porcji lub bezalkoholowego dla 16 to latka do pełnoporcjowego dla pełnoletnich) No i dowiaduję się, że normalni rodzice ze swoimi dziećmi nie piją. No to tłumaczę dziecku, że chcę żeby z domu wynieśli kulturę picia alkoholu i znali jego smak, niż dorwali się w kącie i uwalili jak meserszmity. No moje dziecko to rozumie, ale normalni rodzice z reguły nie piją ze swoimi dziećmi. No cóż pozostanę przy mojej wyrodnowatości.

Kiedy objawiłam jaśnie panu domowemu te wszystkie historie o których sobie w samochodzie rozprawiamy z latoroślą, przypominając mu jak fajka za plecami na naszym weselu trzymał, to mi powiedział, że to nie jest wyrodnawość, tylko uczę dzieci braku szacunku do rodziców, on miał szacunek do rodziców i dlatego fajka chował. Nie zakumałam oczywiście gdzie ten szacunek był w tym fajku za plecami, bardziej widziałam tam brak uczciwości ale cóż może poza nienormalnością jeszcze mam inne problemy psychiczne o których nie wiem. Bo jak by mnie szanowały to by na fajka nie wołały. No jaśnie pan odpłynął... jeszcze klęczenie na grochu powinniśmy wprowadzić, chociaż może nie...ale mógł zarządzić zawczasu kiedy widział, że nienormalna jestem i nienormalne rzeczy w domu propaguję. 

I moich wyrodnowatych historii jest dużo dużo więcej, ale tak się zatrzymałam na chwilę i wyszło mi, że wszelkie kąty, to są najbardziej zajęte miejsca we wszechświecie…

A co do diety, to cóż, pośladki mi się spięły i zdarza mi się zapomnieć, że zostałam pominięta przez posiłek, który miał być a go nie ma. Pewnie nie ma do mnie szacunku...

5 czerwca 2020 , Komentarze (16)

Dzisiejsze poranne ważenie nie było najszczęśliwszym w mojej karierze odchudzacza. Ponieważ krągłości jakby wizualnie trochę się próbowały wklęsnąć, to raźnym krokiem podążyłam do łazienki w oczekiwaniu na spektakularny wynik. No i był spektakularny. Spektakularne plus 0,35. Tak jakby z dećka humor mi podupadł i już w innym rytmie kroków opuszczałam przybytek z podszafkową łazienkową. Zrobiłam kawę i poszłam oddać się memu paskudnemu nałogowi zasilania płuc wszelkiej maści substancjami smolistymi i tak sobie myślę. No tak, nie odstawiłam tej pół łyżeczki cukru do kawy, w tym tygodniu wpadły te śliwki w czekoladzie i dwa browarki plus kilka kruchych ciasteczek (efekty spotkań niegrillowych pokoronawirusowych), wymieniałam posiłki na to co lubię, a nie jadłam dokładnie tego co w diecie (to nie powinno mieć znaczenia), nie ruszałam się wcale, bo piesełowi łapa doskwiera, a trenera ignoruję systematycznie i co do zasady. Z ruchu w tym tygodniu przeskoczyłam 2 razy na skakance. I to też była klęska wszech czasów. Jak mówi mój doktor, kochana moja to już jest SKS. Że co doktorze? No SKS – starość ku… starość.

A z tą skakanką było tak, że moja własna prywatna młodzież chowająca się na mediach społecznościowych, nie chce i nie potrafi doświadczać uroków towarzyszących mojej młodości, skakanka, guma, król skoczków itp. itd. No i młodzież w postaci środkowej przyszła ze sznurkiem do ćwiczenia węzłów żeglarskich i coś tam zaczęła przez niego przeskakiwać. Dołączyła się młodzież najstarsza i też coś tam zaczęła przeskakiwać. Naprzemiennie sobie przeskakiwali przekazując sznurek. Zajmowałam akurat pozycję strategiczną na kanapie to i obserwowałam skoczków, którzy żabką pojedyncze skoki wykonywali. A gdzie przekładanki, krzyżowanie rąk, podwójne przeskoki, zmiana nóg, zmiana kierunku. Jak motylem byłam…pamiętam jeszcze jak się skakało. Mówię zatem do młodzieży, żeby przekładanką poskakali, a nie stopami uderzają o podłogę jakby się piętro niżej przebić chcieli, a oni patrzą się na mnie jak na kosmitę: Ale o co ci chodzi? Ale, że jak? Tłumaczę słownie tym wielkim cielęcym oczom, że jak, ale jakoś im zrozumienie słów moich nie wychodzi. Podniosłam zatem swoje cztery litery i mówię do nich dajcie to mamusia wam pokaże. Przed oczami pojawiło się wspomnienia z młodości, kiedy jak motyl przez skakankę fruwałam. Przeskoczyłam jeden raz żabką – zadudniło, drugi raz chciałam na jednej nodze szykując się do przekładanki, cycki zęby prawie wybijały ale poszło, a trzeci raz kiedy chciałam na drugiej nodze, to chrupnęło, skrzypnęło i biodro bólem zawyło „spróbuj jeszcze raz to endoproteza będzie grana”. I zakończyłam karierę skoczka domowego, wyszukałam w wujku guglu o co mnie się rozchodziło, bo tej młodzieży lepiej niż słowa multimedia do głowy wchodzą i pokonana zaległam w strategicznym miejscu na kanapie.

No ale abstrahując od skakanki i porażek sportowych, wróćmy do dzisiejszych porażek z wagą - to przecież tak być nie może myślę, no żeby waga, menda jedna tak w piątek z rana traktowała. I wpadłam na genialny pomysł, że mam przecież na sobie inną pidżamę niż tydzień temu i to na pewno jest jej wina. Czyli znalazłam winnego wzrostu mojej wagi Zatem podążyłam ponownie do łazienki, ze złością wyłuskałam z pod szafki podszafkową, rozebrałam się z pidżamy i stanęłam, nie jak mnie pan Bóg  stworzył tylko jak się sama zapuściłam) na szklanej niewspółpracującej zdzirze. I co? I dupa i kamieni kupa. Jedyne co uzyskałam, to tyle, że dowiedziałam się iż moja pidżama waży 0,34. A zatem zakończyłam ten tydzień z 0,01 na plusie. I daję sobie kolejną szansę na kolejny tydzień, może będzie lepiej…może nie ostatni raz próbuję...

3 czerwca 2020 , Komentarze (6)

Za 3 dni minie mi miesiąc, kiedy po raz enty podjęłam się działalności związanej z odtłuszczeniem narządów wewnętrznych i zewnętrznych. Bawiąc się w statystyka to w pierwszym miesiącu diety średnio chudnie się pomiędzy 3 a 5 kg. Patrząc na moje postępy to udało mi się schudnąć 2,1 kg i w piątek powinnam zobaczyć kolejne 0,9  żeby zahaczyć o statystycznie dolną granicę. No to raczej się nie zdarzy. Wprawdzie grilla nie było, bo pogoda nie sprzyjała, za to były kawusie, ciasteczko i browarek, które dla odmiany nie sprzyjają odchudzaniu. Oczywiście trzepałam się po rączce, żeby nie sięgała w zakazane rejony, ale tak cały czas o suchym pysku się nie dało. Dodatkowo ślubny znowu zakupił śliwki w czekoladzie i katuje mnie papierkami. Ze 4 z nich, tych śliwek, w ciągu tego tygodnia zasiliły moje trzewia – niestety. Jak go zaczęłam poszturchiwać słownie, że to nie jest wsparcie, że powinien mnie wspierać, że ja to dla zdrowia robię, psychicznego i fizycznego i  żebym mogła dalej sprzątać po nich ten burdel co na co dzień robią, to mi powiedział abym taka cienka w uszach nie była i ćwiczyła silną wolę. A poza tym jest dobrze bo znowu brzuch się schował pod cycki i nie wystaje, to powinnam się cieszyć, a nie pomstować. Aż Ty dziadzie bez problemów trawiennych. Co zje to strawi i w nic mu nie wejdzie. Sam se ćwicz silną wolę. Ale skoro brzuch pod cyckami, a cychalter już nie pozostawia mega czerwonych odciśniętych  śladów, to chyba poszukam gdzieś miarki krawieckiej co by zacząć pomiary zapuszczonych obwodów. No i byle do piątku, a w piątek poproszę cyferki w dół, to może jakoś dalej pójdzie. Bo okres pracy zdalnej nie sprzyja, oj nie sprzyja. Bliskość lodówki nie sprzyja. Żrące wokół towarzystwo też nie sprzyja. Ciągłe gotowanie nie sprzyja. Sezon grillowy również nie sprzyja. Generalnie nic nie sprzyja odchudzaniu. Masakra. Sam mój wygląd też nie sprzyja. Na głowie w tej chwili mam ombre z wiejskiej zabawy lat 90 tych, robi mi się monobrew, a cera od światła sztucznego w moim domowym biurze dość mocno poszarzała. Do odmrożonych salonów na razie się nie wybieram, także generalnie warunki mam niesprzyjające. 

29 maja 2020 , Komentarze (15)

Jest moc  - 0,9 w dół. Nawet się nie spodziewałam, bo diety się mocno nie trzymałam. To znaczy trzymałam się jedną ręką, a druga wędrowała czasami w zakazane rejony. A już wczoraj to kompletnie odjechałam, bo mnie głowa bolała no i sezon grillowy jest to sobie wytłumaczyłam, że boli mnie głowa bo jestem niedożywiona. No przy mojej wadze argument jest powalający. I znowu racjonalizuję moje zachowanie: ból głowy i sezon grillowy, a do tego niedożywienie z kosmosu. Jak by to było wystarczające do tego żeby zjeść karkówkę z grilla (pół – bo powstrzymałam się w połowie) i kiełbaskę z grilla (też pół). Za karę pominęłam obiad. W tym tygodniu była również grana czekolada. Poczułam tak mocne ciśnienie na słodycze, że poprosiłam męża, aby ze swojej skrytki ogarnął jedną bo mam niesamowity ścisk pośladków, a że na diecie będę przez najbliższe 365 dni (taki jest plan), to myśl o czekoladzie nie może mi głowy zaprzątać. Zdziwił się chłopak strasznie skąd wiem, że zasoby posiada i stwierdził, że musi zmienić miejsce ich pobytu (zaglądałam wczoraj – zmienił, kosmetyczka pusta). Dodatkowo, co wiem że jest złe, w tym tygodniu pominęłam kilka II śniadań i podwieczorków, jak również zamieniałam posiłki oferowane przez vitalie, na te co lubię. Niby z listy to jednak moja kreatywność mogła negatywnie wpłynąć na piątkowy wynik. Dodatkowo gdzieś w pamiętnikach doczytałam o tej diecie IF – okienko żywieniowe, o którym jedna z was pisała. Dla mnie to jest genialne, ale chyba nieskuteczne. Z natury, jak nie jestem na diecie, żywię się tak, że nie jadam śniadań i potrafię pierwszy posiłek skonsumować w okolicy południa. Oczywiście do tego czasu chłepczę kawę z mlekiem, więc nie wiem czy to przez to, ale po 20 tej też raczej nie jadam i efektów mojego żywienia nie widzę. Wieczorami piję za to herbatę z sokiem malinowym – niestety nałóg pozostał i na niego nic poradzić nie mogę. Być może to te napoje ponoszą winę za brak efektów, a być może są zasady których nie znam i nie doczytałam o nich. W każdym razie jak którejś z was udało się coś osiągnąć dzięki temu okienku życia (żywieniowemu), to podzielcie się, wrzućcie linka do pamiętnika, albo dyskusji na forum, albo zdradźcie tajniki. Chętnie doczytam. I nich moc będzie z nami i oby jak najdłużej.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.