Od sportu. Dopóki nie poćwiczę to mnie nosi, a jak już poćwiczę to wciąż chcę więcej :)
Dalej robię wyzwanie z Mel B, rower odpada na razie przez pogodę, a przynajmniej dopóki nie skombinuję jakiegoś ubrania zdatnego na błoto i deszcz :(
Foto- menu jeszcze nie wypaliło, za to pije dużo wody już i więcej posiłków bardziej regularnych, chociaż ta regularność mogłaby być większa... Jutro praca, modlę się o pogodę, jeśli będzie słoneczko to praca na dworze nie będzie przysparzała problemów, bez tego.... No cóż nie ma co gdybać, przynajmniej wyrwę się z domu, wszyscy są czymś zajęci, ja niby też ale samotne ćwiczenia, jazda na rowerze, dokształcanie się,.. Nie marnuję czasu, tyle że brak mi kontaktu z ludźmi. Fb to mierny substytut, a mój luby widocznie nie ma czasu bo nie daje znaku. Przyzwyczaiłam się, ale jakoś tak smutno. I obudziło się we mnie zajadanie smutków z tego wszystkiego, miałam tak wielką ochotę na czekoladę, że cho cho. Nie było pod ręką na szczęście czekolady, za to mama kupiła chrupki, których normalnie nie tknęłabym w życiu, bo nie przepadam. A tak to chrup chrup z nadzieją, że poczuję się lepiej. Nie muszę chyba wspominać, że poczułam się gorzej? :( Ćwiczenia poprawiły mi nastrój, lecz wciąż mam wyrzuty sumienia, jeszcze sobie hula hopem pokręcę to trochę zagłuszę sumienie. Macie tak czasem? A może, któraś z was ma radę co robić w takich momentach?
Są też plusy tego dnia, zauważyłam że ćwiczenia z Mel dają mi duże efekty pomimo tego, że są to dopiero 3 dni. Moje ciało szybko łapie mięśnie, najlepiej to teraz chyba widać po tyłku i klatce piersiowej. Aż żałuję, że nie zrobiłam przed zdjęć. Teraz mam zdjęcia, ale dam je dopiero za tydzień dwa jako porównanie, bo tak to bez sensu... Wgl boję się wejść na wagę i zmierzyć. Boję się tego co mogłabym zobaczyć i tak przesuwam dzień warzenia :( Może w sobotę.... Albo jutro... Albo w sobotę... Na pewno nie dziś brrr...