Dzisiaj testowałam nową wagę, która, nie ukrywam,
przyda nam się, bo ta stara była… bardzo stara i oszukiwała, to w tę, to we w
tę, więc… ;) Ta jest świetna, nowoczesna (a nie to na czym się ważyłam,
przedpotopowa normalnie…). Oczywiście nadal się z nią zapoznaję, bo trzeba tam
sobie poustawiać różne rzeczy. :) I co? Okazuje się, że ważę 75,8 kg! I nie mam
pojęcia, jakim cudem… Naprawdę nie wiem…
Tym bardziej, że jak pisałam w poprzedniej notce,
będę unikała słodkiego… Tak… Nie wyszło, wyszedł tylko jeden dzień, a tak to
się opychałam. :( Jakaś masakra normalnie! Podjadałam też po nocach, i wcale a
wcale mi się to nie podoba… Mam jednak nadzieję, że już od TERAZ jakoś
wytrzymam bez podjadania, no i zacznę być bardziej aktywna… Chociaż ja mam tę
nadzieję nie wiadomo od jakiego czasu, i o, jak gruba byłam, tak jestem. :( I
sama nie wiem, czy to moje lenistwo, czy naprawdę mam być grubasem do końca życia…
:( Przepraszam za pesymizm, ale od jakichś trzech dni mam zły humor, i się
utrzymuje. Nawet mniej na wadze mi go nie poprawia, nie wiem czemu… :(
Jeśli chodzi o moje ćwiczenia… Cóż, dobiłam do 45
brzuszków i tyle na dzień robię. Dorzuciłam sobie też (na razie) 20 przysiadów,
ponoć dobre na pupę. :) Z czasem oczywiście mam zamiar zwiększać liczbę i tego,
i tego, no i w ogóle jakieś ćwiczenia dorzucić. Chętnie zapisałabym się na
fitness, nawet miałabym z kim chodzić, ale jestem tylko biedną studentką bez pieniędzy,
szukającą pracą, i o…
Wracając do odchudzania – niby na wadze mniej, ale
serio boję się robić pomiarów. Obawiam się, że tu i ówdzie mi przybyło
centymetrów od opychania się słodyczami… Ale naprawdę trzeba powiedzieć pas i
przestać się nad sobą użalać, bo wiem, że to nic nie pomoże… Ale gdzieś
musiałam to napisać. Naprawdę z vitalią i Wami mimo wszystko mi łatwiej. :)
Dlatego teraz życzę Wam dobrej nocki, a sama
ogarniam na komputerze to, co muszę ogarnąć. :)
PS. A wagę uaktualnię, jak przestanę bać się
zmierzyć inne pomiary… :P