W ostatnim wpisie, dnia 9 stycznia napisałam, że był to dziewiąty dzień diety, to nie była prawda, to był dzień ósmy- prostuję.... a dziś...... dziś jest dwunasty dzień bez słodyczy. Sama w to nie wierzę, że nadal to wytrzymuję, twarda laska ze mnie, hi hi. Pilnuję posiłków, jem regularnie, skromnie, zrezygnowałam ze smażenia i wybrałam parowar, stopniowo zmieniam swoje złe nawyki, może jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? Cały czas myślę o tym, że tym razem nie mogę się poddać, że teraz to muszę schudnąć, zła jestem sama na siebie, że tak się zapuściłam, bo to nic innego jak moje zaniedbanie. Przyznaję się szczerze, że odkąd urodziłam pierwsze dziecko, pochłonęło mnie ono całkowicie i przestałam zwracać uwagę na to jak wyglądam a później to już było tylko gorzej, druga ciąża, kolejne dodatkowe kilogramy i brak chęci aby cokolwiek zmienić. Byłam taką matką polką z dziećmi przy boku, zaniedbaną i zapuszczoną. Aż któregoś dnia obudziłam się z myślą, że czas wziąć się za siebie, że jestem jeszcze młoda, że muszę się jakoś ogarnąć. Poszłam do fryzjera, do kosmetyczki, chciałam kupić sobie coś ładnego i...... i właśnie w tym momencie coś pękło. W sklepach nie było ładnych ubrań w moim wielkim rozmiarze. Jeśli już znalazłam coś dużego to nie podobało mi się to w ogóle, wyglądałam staro, nie mieściłam się w żadne jeansy, ciuchy same babcine z rynku, porażka. Postanowiłam schudnąć, bo wstyd mi było w sklepie, wstyd mi było pokazać się gdziekolwiek, wstyd mi było spojrzeć w lustro, wstyd rozebrać się przed mężem (chociaż on akurat nigdy mnie nie krytykował, zawsze powtarzał że i tak mu się podobam- chwała mu za to, że zawsze mnie wspiera we wszystkim co robię i znosi moje humory). W najgorszym momencie mojego życia ważyłam 120kg. Ale to już przeszłość i nie mam zamiaru nigdy powtórzyć tego haniebnego rekordu. Trzymajcie kciuki moje kochane Vitalijki.