Przez te 20 dni przerwy na zmianę kontrolowałam jedzenie i się obżerałam. Pilnowanie spożywanych posiłków oraz panowanie nad kompulsami (których nie mogłam opanować) zaczęło mnie wykańczać. Czułam się jak w pułapce. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że powinnam iść do specjalisty, że moje problemy to nie sam sposób żywienia, a problemy z psychiką. Jest to szalenie trudne. Mam tak dużo myśli, że nie wiem czy ten wpis będzie wystarczająco czytelny dla Was, jako odbiorców. Jestem na różnych dietach od 13/14 roku życia. Jestem przez nie zniewolona. A jednocześnie zła na siebie, że żadnej z nich nie jestem w stanie sprostać. Byłam zła. Teraz już nie mówię, że jestem na diecie. Nieważne czego się łapałam, w tym diety od dietetyka, zawsze kończyło się to kompulsami. Zawsze. Nie mam tutaj na myśli zjedzenia jednego batonika. Mam na myśli wyżeranie wszystkiego dookoła. Tak, zeby nikt nie widział ile jestem w stanie zjeść. Nawet nie wiecie ile razy chodziłam po cichu do kuchni tak, żeby moi współlokatorzy się nie zorientowali. Ile razy po ciuchu otwierałam lodówkę, żeby ponownie z niej coś wyciągnąć... po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny. To było nie do opanowania. Nikt, kto nigdy tego nie doświadczył, nie ma pojęcia o czym ja właściwie piszę. "Przecież wystarczy napić się wody, ciepłej herbaty!". Nie, nie wystarczy. To tak, jakbyście podeszli do osoby z depresją i jej powiedzieli "Ej, po prostu wstań z łóżka i zacznij zmieniać życie". Gdyby to było takie łatwe, to na pewno zmiany by nastąpiły dawno temu. Nie jest to łatwe, ba! Jest cholernie trudne. W takich momentach jestem jak dr Jekyll and mr Hyde. Mam jakby rozdwojenie jaźni, które nie chcą się ze sobą komunikować. Piszę o tym, ponieważ wczoraj posłuchałam kilka wykładów na YT o Mindful Eating. Zainspirował mnie do tego wykład z TEDA (link poniżej). Nie będę się zagłębiać teraz o co w tym chodzi, natomiast ogólnie polega to na tym, żeby nauczyć się odróżniać głód fizyczny od głodu psychicznego, aby zapanować nad tym drugim. Zaczęłam dzisiaj nad tym pracować. To czym chcę się z Wami podzielić to moje przemyślenie po kolacji, które mnie zszokowało. Moja obserwacja samej siebie. Zauważenie już pierwszego dnia, jak nie kontroluję tak prostej czynności. Jak bezmyślnie ją wykonuję. Z tego co zrozumiałam, należy jeść powoli, skupiać się na jedzeniu. Nie rozpraszamy się TV, książką czy rozmową. Ja i jedzenie, tu i teraz. Skupiamy się na smaku, zapachu. Celebrujemy posiłek i poznajemy go z każdej strony. Jak się domyślacie posiłek trwa wtedy znacznie dłużej niż zwykle. Zatem jem powoli moją kolację. Nie umiem jeszcze tak wolno jeść, więc zajęło mi to jakieś 10 min. W pewnym momencie czuję sytość, ale na talerzu jeszcze jest jedzenie. Pomyślałam "posiedzę tak jeszcze nad tym z 5 minut, to może okaże się, że jeszcze jestem głodna". Łatwo się domyślić, że nie byłam już głodna. I teraz BUM! Moja myśl, a właściwie walka myśli między " jestem już najedzona", a "może to dopcham, bo szkoda wyrzucać". Czy wy to rozumiecie? Ile ja w życiu zjadłam takich posiłków, żeby nie wyrzucać jedzenia? Ile posiłków, było większe niż moje potrzeby? Myślę, że jeszcze nie jeden posiłek wyrzucę zanim, nauczę się jakiej wielkości powinien on być. Jestem w szoku do tej pory.
Na tym zakończę notkę, bo już jest bardzo długa. Jeżeli ktoś chce to poniżej jest link to wykładu na TED, który zainspirował mnie do zgłębienia tematu mindful eating.
http://www.ted.com/talks/sandra_aamodt_why_dieting_doesn_t_usually_work?language=en&utm_campaign=social&utm_medium=referral&utm_source=facebook.com&utm_content=talk&utm_term=science