Jedno słowo, okropnie. Jadę dziś w okolice miasta Zeewolde. Jest to mieścina założona na odzyskany z morza polderze Flevoland I prowincji Flewoland. Jak wszystko tam, jest przeciętne. Jeśli nie powiedzieć, brzydkie. Flewolandia powstała w latach 60 po zamknięciu morza południowego i wypompowaniu z niego wody. Osuszona i odsolona gleba jest obecnie przekształcona w pola uprawne, domy i miasta są nowe lub relatywnie nowe. Nowe możliwości miały skupić we flewopolderze ludzi dojezdzajachch do pracy do Utrechtu, Amsterdamu I okolic. Jednak początkowy brak pracy na miejscu sprawił, że wartość gruntów i nieruchomości spadła i bogaci nie chcieli tam mieszkać, a biedota przyjechała z majdanem swoich problemów. Flewolandia słynie z narkomanów, imigrantów, wiejskiego zacofania i ogólnie dupa jest. No i park rozrywki walibi.
Bylam w Zeewolde kiedyś z przyjaciółka i zdziwiłam się, że nie mogę znaleźć rynku w mieście. Żadnego centralnego placu, kościoła, ratusza. Nic. Supermarkety, apartamenty, nabrzeze. Nic poza tym. Miasto w którym pracuje jest podobne. Osiedla i sklepy. Bo powstało na dnie jeziora 100 lat temu.
Ale ponoć mają tam ładne lasy. Nasadzone jak w Polsce, więc powinno być okay. Nie będzie to to, co Drenthe, ale zobaczymy.
Jadę tam dzisiaj. Z namiotem, rowerem i koleżanką. Pogoda ma być chłodna ale sucha. Spoko. Auto zapakowane pod dach, a to tylko moje niezbędne graty..
Do popisania!