Dziś również zostałam w domu. Patrząc, jak wyglądał mój poranek i ostatnia noc - potrzebowałam zostać w domu, więc cieszę się, że miałam dzień wolny zagadany z szefową. Nie mogłam długo zasnąć i czułam, że tracę i zyskuję przytomność przynajmniej do północy lub pół do pierwszej. Chciało mi się pić, bolała mnie głowa, nie mogłam znaleźć pozycji na poduszce, szumiało mi strasznie w uszach, a na koniec postanowiłam iść i zjeść bagietkę z masłem i to ostatecznie położyło mnie spać. Jedzenie od zawsze mnie uspokajało. Nawet słuchanie końcówki Tajemniczego ogrodu oraz ćwiczenia oddechowe nie pomogły. Do tego kot ma kaszel i często słuchałam czy po kolejnym ataku wykasływania flegmy i śluzu nadal oddycha.
Rano próbowałam wstać kilka razy. Nie, żebym bardzo walczyła, ale po prostu uznałam, że skoro nie potrafię wstać to nie powinnam wstać. Z łóżka zwlekłam się o 11:20. Na szczęście do 15-tej nie mam dziś żadnych umówionych spotkań.
Waga pokazała 79,2 kg i 30,6 proc tłuszczu.
Zanim wrócę do około wagowych/dietowych zagadnień - podryfuję jeszcze wszędzie dookoła - bo tak działa mój mózg.
Tylny ogród wygląda koszmarnie, bo wciąż nie skończyliśmy płotu i wszystko jest rozgrzebane. Trzeba jeszcze wiele zrobić i mówimy zaplanować kiedy wziąć się do roboty. Z przodu domu muszę wyrzucić bratki, bo zostały już skolonizowane przez chwasty, zaś chryzantemy ładnie zaczynają kwitnąć. jaśmin zaś wyrzucił pierwsze kwiatki. Czyli się przyjął - przynajmniej jeden z nich, bo drugi wygląda marnie.
Mąż poszedł do studia ceramiki i odebrał nasze rękodzieło. Nie jest zadowolony ze swojego kubka, no ale chłopaki się uczyli i jeśli zechcą pójść ponownie to może pójdzie im lepiej. Moja miseczka jest prawie idealna. Trochę mi się nie podoba dno oraz nierówno wykończony brzeg, ale podczas jej robienia bałam się wnosić dużo poprawek, aby nie przedrobrzyć jak to miało miejsce wcześniej.
Razem z moim wcześniejszym wyrobem prezentują się do przyjęcia. Wstawiłam kubek do miseczki i wygląda to ciekawiej.
Postanowiłam wyrzucić bardzo mi drogą torebkę. mam ją jakieś już 9 lat - kupiłam ją jak się przeprowadziłam do Holandii. Niestety sztuczna skóra się łuszczy i odpada. Miałam ją teraz w Portugalii i w samolocie była świetna. Zmieściła książkę, notes, jedzenie, litr wody, kosmetyki i duperele, powerbanka i cała resztę. Niestety tak śnieży kawałkami skóry, że używanie jej zawsze wymaga otrzepywania się i odkurzania wszystkiego dookoła. Ferwell.
Zwieźliśmy ze sobą co nieco alkoholu i pierdółek dla znajomych. Lokalne herbaty, likiery, dżemy z ananasa i marakui. Dla siebie mam herbatę poprawiającą pracę mózgu, mąż kupił sobie zieloną i jakąś lokalną przyprawę do mięsa.
Znalazłam wczoraj mój stary bullet journal. Miałam w nim plan tygodnia - taki układ mi się najlepiej zawsze sprawdzał - a w nim sporo ćwiczeń. Jak widać już wtedy miałam problemy z systematycznością, ale ambicje były. Chciałabym wrócić do regularności - jakoś wtedy to miało trochę więcej sensu. Może też mniej wymówek miałam. Fajnie byłoby też mieszkać bliżej pracy, bo jeżdżąc codziennie do pracy rowerem, robiłam więcej kalorii i miałam ruch na powietrzu. teraz to mogłoby być trudne - i nie mówię tu o wstawaniu przed 5 rano czy o deszczowej zimie w Holandii, ale o rozgrzebanym ogródku, gdzie nie mam jak rowerem nawrócić. Ostatnio wystawiałam go przodem. Przez kuchnię i salon. Średnia opcja o 5 rano robić hałas a do tego wprowadzać mokry rower po powrocie do domu.
Coś jednak chcę wymyśleć. Wróciłam w Garminie do planu biegowego, ale nie mam ochoty go kontynuować. Postawię na freestyle. Po prostu będę biegać, jak kiedyś - szybki bieg najpierw, potem zabawa biegowa i końcowe wybieganie. Jak będą siły to wpadnie jeszcze jakiś dodatkowy bieg. Mamy 43 tydzień roku, więc wrzuciłam tabelkę z planem na 2025, ale zaczynający się już teraz.
Dziś jest wtorek - dzień biegowy.
Najpierw jednak mam szczepienie przeciwko grypie oraz spotkanie online z poradnią zdrowia psychicznego. Jak wrócę to wezmę się za sport.