Ach te powroty...
Tym razem na dłużej i efektywniej. Bo co mi po tym, że ostatnim razem schudłam kilka kilogramów, potem przez 10 dni katowałam się głodówką i kilogramy leciały jak szalone?
NIC.
Wszystko powróciło, bo najzwyczajniej w świecie brakowało mi samozaparcia i motywacji. Mam czas, kiedy mówię DOŚĆ. Trzeba coś z TYM ( tzn. z ludkiem Michelin ) zrobić. Mija tydzień, dwa, miesiąc- wytrzymuję, ale później zaprzepaszczam wszystko, co do tej pory osiągnęłam. Pozwalam sobie na więcej. Wcinam już schaboszczaka w panierce, zamiast zdrowego obiadku. A na koniec (O ZGROZO!) zagryzam go najpyszniejszym kawałkiem ciacha na świecie, wylegując się przy tym na kanapie i oglądając jakiś durny serial. A karnet na siłownię leży i czeka na lepsze czasy... Niestety, jestem człowiekiem słabym i muszę walczyć ze sobą o siebie.
TERAZ szable w dłoń i ROZPOCZYNAM WALKĘ O LEPSZĄ WERSJĘ MNIE. Zmiana mojego ciała na lepsze wpłynie na samoakceptację. Muszę pokazać mojej rodzince i przyjaciołom, że ten enty raz nie skończy się fiaskiem... Muszę odnaleźć w sobie siłę, cierpliwość i determinację. Muszę, bo tego chcę. Wiem, że dopóki nie zmienię czegoś w sobie, nie zaakceptuję siebie. Nie stworzę nigdy silnego związku, bo będę zamykać się nawet na najbliższą osobę. Chcę odnaleźć w sobie jakieś zalety, odkryć w sobie piękno i wyćwiczyć na tyle silny charakter, żeby już nie doprowadzić się do takiego stanu w jakim teraz się znajduję. Niech ten pamiętnik będzie dla mnie motywacją w walce ze zbędnymi kilogramami. Mam dość tych wałków na brzuchu, cellulitu i lenia. Muszę coś z TYM WSZYSTKIM ZROBIĆ i zrobię, tu i teraz!!
ZACZYNAM, 3, 2, 1...
DIETA.