- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Znajomi (29)
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 11596 |
Komentarzy: | 261 |
Założony: | 23 lipca 2014 |
Ostatni wpis: | 14 sierpnia 2015 |
kobieta, 32 lat, Kostrzyn
165 cm, 60.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Historia wagi
Moja aktywność - spaliłam 6 kcal
Te święta były dla mnie zupełnie inne niż wszystkie... Wyjątkowo spędzała czas w moim domu rodzina z daleka, taka, która zwykle nie przyjeżdża. Przez 6 dni świętowaliśmy, plotkowaliśmy po nocach... Nie brakowało słodkości i drinków ;) Poniedziałek wielkanocny był dodatkowo "świąteczny", bo syn kuzynki świętował urodziny, więc na stole pojawiło się jeszcze więcej słodkości :D
O dziwo, staję po świętach na wagę i ani kilo więcej <3 I choć na stałe nie osiągnęłam tego równego celu 60 kg, bo waga wciąż waha mi się między właśnie 60 a 61, to już nie jestem na specjalnej diecie, nie liczę kalorii... Cieszę się, że utrzymuję wagę. Nie tyję, choć ostatnio miałam ku temu wiele okazji.
Nie osiągnęłabym tych -23-24kg bez Was, Waszego wsparcia <3 DZIĘKUJĘ! <3
W sumie dawno mnie tu nie było... Wrzucam więc zdjęcia PRZED i teraz :) <3
Do zamierzonego celu został mi tylko kilogram :)
Ostatnio waga spada bardzo powoli, ale nie rośnie, więc jestem zadowolona :)
Najgorsze jest to, że patrzę w lustro i wciąż widzę grubasa... Dlatego właśnie podejrzewam, że na 24 magicznych kilogramach nie poprzestanę...
Nie wiem co jeszcze napisać, bo dopiero wstałam i jedyne co zrobiłam to kawa i zważenie się, ale musiałam się pochwalić :D
Życzę więc Wam wszystkim miłego dnia :)
No i nareszcie nastał ten dzień, gdzie waga pokazała -22kg. Ostatnia chudnięcie idzie mi wolniej, ale doskonale to rozumiem, bo nie mam już takiego balastu do zrzucenia, a waga jest w normie.
To już pół roku odchudzania. Na szczęście, wcale nie było to dla mnie uciążliwe pół roku.
Co więcej, mimo ostatnich częstych cheat day (święta, sylwester, urodziny taty, wyprawiane urodziny taty i tak po prostu chęć na coś bardziej kalorycznego) nie zanotowałam żadnego wzrostu wagi (nie licząc 0,5-1kg więcej w czasie owulacji, co zawsze u mnie występuje).
To mój mały-wielki sukces. Tyle przetrwać, tyle zrzucić...
Do pierwotnego celu pozostało mi 2kg... Myślę nad zwiększeniem go o 4-5kg. - bo dlaczego nie :D
Startowałam z BMI = 30,85, teraz wynosi 22,77. :) Z rozmiaru 40/42/44 (w zależności od tego co to był za ciuch), wskoczyłam w M... A co więcej, ostatnio na wyprzedaży dorwałam spodnie (za 19.99 <3 ) w rozmiarze S i są mi dobre! <3
Następny osobisty sukces? Zdanie egzaminu z Inżynierii Procesowej i zwolnienie z egzaminu z Organizacji Ochrony Środowiska :) Istnieje też szansa, że będę zwolniona z egzaminu z Teledetekcji i GIS - wtedy zostaną mi dwa egzaminy w sesji i liczę na to, że uda mi się skoczyć choć parę razy do pracy :)
No nic, lecę się uczesać, umyć i umalować - czas wyjść z domu, bo przede mną sądne kolokwium z Teledetekcji i GIS ;)
Co miesiąc... przez prawie pół miesiąca waga wzrasta ok 1-1,5 kg i stoi od jajeczkowania aż do okresu...
Do dup.... z taką dietą!
Nie czuję się cięższa, nie mam dużego brzucha, nie jestem opuchnięta! Ale waga sobie skoczy i stoi!! I NIBY WIEM, że spadnie jak dostanę @... ALE JEDNAK to mnie demotywuje!!
I niby nie zostało mi dużo do końca, ale przez to o wiele wolniej mi się chudnie i zaczęło mnie to strasznie wkurzać! Aż momentami mam ochotę zakończyć dietę, walnąć to wszystko, kupić sobie 4 paczki chipsów i po prostu je pochłonąć!
W święta ciężko było mi przebrnąć przez szafę- czego nie chwyciłam, to było za duże.. Wprawdzie wcześniej większość rzeczy miałam uniwersalnych lub rozciągliwych, sporo z nich pasuje na mnie też teraz, ale nie wszystko...
Podjęłam decyzję, że nie mogę składować za wielkich ubrań w szafie, zajmować sobie miejsca! Poza tym - przydałoby się parę dodatkowych groszy na zakup nowych :D
Korzystając z chęci "poruszania się" trochę po świętach, zabrałam się za porządki... Napełnił mi się karton z ubraniami na sprzedaż i śmietnik, a w szafie zrobiło się sporo wolnych miejsc na wieszakach :). Przy okazji chwyciłam wakacyjne spodenki... Ach, nie mogę uwierzyć! Sami zobaczcie :D
To były cudowne Święta! Rodzinne, prawie spokojne (bo nie mogłyby jednak być rodzinne, gdyby były calkowicie spokojne :D), pełne radości i uśmiechu. Było wspaniale! I choć dla mnie "święta" trwają jeszcze do początku stycznia, bo mam długą przerwę świąteczną, to te prawdziwe już się skończyły...
A wagowo? Święta zdecydowanie NIE były dietetyczne i NIE MIAŁY takie być! Dodatkowo w Święta w ogóle nie piłam wody - same kawy :D W wigilię rano ważyłam 64 - dziś 65 :) 1 kg więcej to mniej niż to, na co się przygotowałam i wcale nie mam wyrzutów sumienia, bo dodatkowo jajeczkuję a na jajeczkowanie waga zawsze mi skacze :) Co to jest 1 kg w jajeczkowanie i po takim jedzeniu.... :D
Dziś już wracamy do liczenia kalorii, picia 2 l wody, ale wszystko wciąż z uśmiechem!
To był ciężki tydzień...
W poniedziałek - kolokwium (które zdałam) i ćwiczenia, z których zostałam wyrzucona za... spojrzenie na koleżankę! Wieczorem przeszłam ponad 5 km i całe centrum handlowe w poszukiwaniu prezentu dla siostrzeńca, a skończyło się na tym, że nie zdążyłam na wykład, a prezent i tak musiałam zamówić w Internecie.
Wtorek - ciężki poranek u siostry...
W środę odpuściłam sobie uczelnię, żeby zacząć naukę na piątkowe kolokwium - cały dzień spędziłam przed książkami.
W czwartek to samo, z wyjątkiem tego, że pół dnia spędziłam na uczelni, a pół na nauce...
W piątek? Piątek był już totalnym przegięciem! Obudziłam się o 6:33, podczas gdy o 6:30 powinnam już wychodzić na pociąg! Na szczęście tata był w domu i wstał, żeby mnie podwieźć, ale NIENAWIDZĘ malować się w pociągu, nie umyć rano włosów i zjadać śniadania na uczelnianym korytarzu... Po pierwszych labolatoriach miałam 4 godziny okienka do kolokwium, więc spędziłam je na nauce, a kolokwium i tak okazało się porażką, bo NAPRAWDĘ przebrnęłam przez wszystkie zadania i cały materiał, a pytania były o rzeczy nie mam pojęcia skąd wzięte...
Popołudniu miałam okazję troszeczkę wyluzować, spotkałam się z przyjacielem na kawce i ploteczkach, chociaż nerwy z kolokwium wcale nie chciały ze mnie zejść. Byłam tak zestresowana, że przez cały dzień zjadłam tylko jogurt z płatkami FIT i jedną kanapkę + kawa. Wieczorem wróciłam do domu tak padnięta, że ledwo doczołgałam się do biurka - czekało mnie jeszcze ogarnięcie pokoju i robienie świątecznych dekoracji...
Oprócz tego cały tydzień zajmowały mi też drobne przygotowania do świąt - pakowanie prezentów, dekorowanie domu, sprzątanie, zmiany pościeli...
Dziś na szczęście mogę odpocząć, ubieramy choinkę, przyjadą siostry z dziećmi, a moja mała Zosia, gdy siostra powiedziała jej, że dziś przyjadą "do babci, dziadka i cioci Agaty", natychmiast pokazała swojej mamie paznokcie, dając do zrozumienia, że ona tam jedzie właśnie po to, żebym je jej pomalowała <3
A jak dietetycznie? Świetnie, bo okres przyszedł i waga znów zaczęła spadać. W tym tygodniu kolejny kilogram poleciał! :)
<Taka sobie dzisiejsza jaaa :D W spodniach od chudej siostry, które są mi za luźne <3>
Oprócz tego koleżanki z uczelni znalazły w Internecie post na moim blogu o odchudzaniu właśnie i cały piątek wypisywały do mnie wiadomości i osobiście gratulowały mi efektów, co zdecydowanie nie było na rękę A. (która zresztą chyba usiłuje mnie w jakiś sposób skłócić z J, ale to już inna, dłuższa historia...).
Jeszcze tylko 5,5! + fotka z dziś
Staję rano na wagę i oczom nie wierzę... Kolejne pół kilo poleciało, do celu (tego głównego) pozostało tylko 5,5 kg :) Może do moich urodzin w lutym dam radę... :D Nie mam już parcia na szkło, cieszę się z obecnego wyniku i nigdzie mi się nie spieszy :)
Dziś mały cheat day - obchodziliśmy 5 urodzinki mojej chrześniaczki (które wypadają jutro) i urodziny mojej siostry (dzisiejsze). Najpierw mała imprezka u Amelci, mojej księżniczki, potem wpadliśmy na chwilę do Asi (siostry), która nie mogła przyjechać ze względu na chorobę synka... Zjadło się kawałek torta i ciasta - ale reszta dnia zgodnie z planem, więc obędzie się bez wyrzutów sumienia ;)
Każde rodzinne spotkanie (i nie tylko, bo przecież rodzina szwagra to nie rodzina...) wiąże się z "Agatko, jak ty schudłaś", "Ale dobrze wyglądasz!". To właśnie te osoby, z którymi rzadziej się widuję zauważają moją zmianę i chwalą :) Jakie to miłe <3 Miód na serce! :) Zwłaszcza, że jutro powrót do uczelnianej rzeczywistości i komentarzy A. która zrobi chyba wszystko, żeby uprzykrzyć mi teraz życie...
Aż mnie korci, żeby wstawić sobie na FB zdjęcie z dziś! <Tak się chodziła i chwaliła, że kupiła sobie wreszcie sukienkę, chyba pierwszą w życiu, a potem mi dosrywała... A ja też kupiłam se kieckę! Niech widzi! :D >
Nie wiem, jaki rozmiar nosiłam przed dietą - bardzo skutecznie unikałam zwracania uwagi na rozmiary, wciskałam się w co się dało (między innymi dlatego teraz spora część elastycznych ubrań wciąż jest mi dobra...).
Zaglądam do szafy, chwytam stare spodnie... Jedne rozmiar 40 (Orsay), drugie 42 (Camaieu), szorty rozmiar 44... Podejrzewam, że byłam XL, a nawet XXL...
Wczorajsze i dzisiejsze zakupy? Wszystkie przymierzane spódniczki i sukienki rozmiar M!
Nowe rajstopki (troszkę z nimi poszalałam, ale zakochałam się i musiałam sobie wynagrodzić efekty diety) także M... Kupiona na koniec wakacji koszulka w rozmiarze L jest już za luźna.
Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że stałam się eMką! Chociaż wiem, że rozmiar rozmiarowi nierówny, to od teraz w sklepach będę w pierwszej kolejności sięgała po M... :)
A żeby mój dzień nie był zbyt wspaniały, jedna z moich najbliższych koleżanek postanowiła mi go zepsuć... Podczas gdy ja cieszyłam się z moją J. z tego, że przymierzane wczoraj sukienki były eMkami, że tak ładnie pocisnęłam z wagą w dół i zakolanówki naciągają mi się za kolano, droga A., siedząc obok: "No wiesz, nie ma się z czego cieszyć, ja też mam bluzkę w rozmiarze M..." [tu może dodam, bez żadnych złośliwości, ale żeby rozjaśnić sytuację, że A. ma grubo ponad 95kg, jak ustaliłyśmy kiedyś w rozmowie o BMI]...
Nie należę do najmilszym osób, zdarza mi się być wybitnie wredną, ale jednej z najlepszych koleżanek, gdyby schudła, nie podcinałabym skrzydeł takimi tekstami średnio 4x w tygodniu...