Jupiiii. Dość zabierania pracy do domu, myślenia o tym, tworzenia, stresowania, przejmowania. Projekt wykonany, popity miodkiem i w pełni zaakceptowany. Wreszcie czeka mnie normalna i przyjemna część pracy
Uff. Będzie czas na dokończenie remontu, rowerki, szykowanie fajnego jedzonka a nie tak wszystko na szybcika i byle jak. Jeszcze tylko odbębnić wizytę rodziny, w sensie jakoś ich zająć przez 10 dni i będę już całkiem wolna jak ptica. Bo przecież praca i obowiązki domowe to pikus, hehe.
W tej całej euforii muszę sobie zrobić małą wizualizację. Ostatnio na forum, ktoś mnie bardzo sensownie zmotywował, do tego, żeby uporać się z nadbagażem do końca roku. Dość zostawiania wszystkiego na styczeń, wiosnę i gonitwę do lata. Chcę razem ze starym rokiem pożegnać cały ten tłuszczyk i mam przecież mnóstwo czasu!
Oczywiście, wiem, że ciało to nie maszyna, że będą wzloty i upadki - lecz muszę, muszę po prostu zobaczyć te liczby na oczy żeby zrozumieć, że liczy się każdy tydzień, dzień, a nawet posiłek. Że nie można niczego zaczynać d poniedziałku, tylko TRZEBA SIĘ STARAĆ PRZEZ CAŁY CZAS.
Waga po wczorajszych kilogramach ciast (po świętowaniu) 75 kg (10.09.2016)
cel / rzeczywistość
17.09 - 74,5 - było 74,2 :)
24.09 - 74 - było 73,9 :)
1.10 - 73,5
9.10 - 73
15.10 - 72,5
22.10 - 72
29.10 - 71,5
4.11 - 71
11.11 - 70,5
18.11 - 70
25.11 - 69,5
3.12 - 69
10.12 - 68,5
17.12 - 68
24.12 -68 :)
31.12 - 68 :)