Już tylko jakieś 8 tygodni z haczykiem.
I stało się.
Znów muszę sobie wizualizować skrajnie optymistyczną utratę 1 kg tygodniowo, żeby:
1. uświadomić sobie, że to proces długotrwały,
2. że tylko systematyka a nie poddawanie się w chwilach słabości może coś zdziałać,
3. że miss bikini to ja się do lata nie stanę, a jedynie mogę zredukować wyraźne nadmierności...
Od początku roku waga nieustannie buja się w okolicy 78,8 kg. Niestety zamigotało nawet 79 A dalej...
24 kwietnia - 78,8 - "START"
1 maja - 78,3
8 maja - 77,3 (7 maja 77,3, 10 maja 77,8 - buja się przez owoce, ale w dobrym kierunku)
(10 maja - 76,7 :)
15 maja - 76,3 76,6 - mały zastój, 18 maja - 76, potem górka a 21 maja znów 76, czy na niedzielę będzie coś mniej? No organizm, spinaj się, przecież walczę codziennie!
22 maja - 75,3 - 76 kg - optymistyczne założenia kontra życie - mimo to się cieszę, bo jednak ubytek (od końcówki kwietnia o 2,8 kg, zawsze coś...)
(23 maja - poniedziałek - nagle jakiś ruch na wadze! Na blacie 75,6 :), utrata - 3,2 kg, a 25 maja - znów tyćke w dół - 75,4 kg)
29 maja - 74,3 75,5 (niestety, waga ostatnio bardzo stabilna, a czasem nagle "pofałdowana" znaczy górka. Miska czysta, ćwiczenia są - niestety te nagłe skoki to przez jakieś drobiazgi - a to słodziutka suszona figa, a to węglowodanowy posiłek (makaron razowy z białym serem) i ot, tyle moich win.
(2 czerwca pierwszy od dawna minimalny! - spadek - 75,4)
Zaciskam pasa! Chce wreszcie zobaczyć wymarzoną "4"!
(4 czerwca -74,7 - wreszcie!!! :)
5 czerwca - 73,3 równiutko 75 kg - późna wczorajsza kolacyja - która była z resztą małą od diety chwilową ucieczką - zrobiła swoje, ale taki wzrost jestem w stanie zaakceptować - kierunek wciąż właściwy :) Pokonane 3,8 kg
(7 czerwca -NIESPODZIANKA- 73,9 !!! Wiem, że przyczynił sie do tego brak kolacji, ale co tam - pasek zmieniony - będę walczyć by wynik utrzymać póki co :)
12 czerwca - 72,3
19 czerwca - 71,3
26 czerwca - 70,3
1 lipca - POCZĄTEK URLOPU! 69,99 kg
Wizualizacja wizualizacją, a życie życiem. Nie piszę tego wcale w formie założeń. Nie, bzdura. Ciało to nie maszyna, a ja już zbyt długo jestem na tej ścieżce, żeby wiedzieć ile górek mnie może spotkać po drodze. To tylko drogowskaz unaoczniający ogrom pracy. Jak uda się pokonać na stałe 5 kg - tez będę szczęśliwa :)
Jedno co pozytywne - jestem już na dobrej ścieżce. Wypierdzieliłam słodkie z hukiem i organizm przestał się go domagać. Ruch uskuteczniam codziennie, w dość solidnej dawne. Zwiększona dawka hormonów tarczycy, powinna sprawić, że poczuję się lepiej.
Tak więc - mogę śmiało kontynuować, bo przecież nie zaczynać :)
naja24
3 maja 2016, 10:06Na pewno się uda , trzymam kciuki powodzenia :)
sisinko
1 maja 2016, 12:58Ja też do urlopu muszę schudnąć, też kalkuluje sobie z 15 powinno się udać :) powodzonka