Wstałam w cudownym nastroju.
Szklanka wody z cytryną na energetyczny poranek i kiwi.
Rozciąganie się a później przytulanie psiuna.
Prysznic i taniec przy wycieraniu.
Wysuszone włosy ułożyły się jak marzenie.
Wygodna bielizna...i
...zaczęło się.
Co tu ubrać?
Tych spodni nie lubię a w tamtych ciasno, w tych znowu będzie mi za ciepło, te nie pasują do butów a tamte do bluzki.
Do czarnej tak ale nie do białej.
Ubrałam się.
Rzut okiem w lustro i to ukratkiem, i widzę, że jest źle, wręcz tragicznie.
Przebierałam się... nie wiem ile razy.
Prasowałam i nawet zmieniałam bieliznę.
W końcu stwierdziłam, że nie idę do pracy.
Nie mogłam na siebie patrzeć.
Unikałam od jakiegoś czasu patrzenia w lustro twierdząc, że nie jest jeszcze tak źle.
Dzisiaj spojrzałam prawdzie w oczy - jest źle!
W 2013 roku cieszyłam się z pozbycia 25 kg.
Łatwiej było mi się ubrać i akceptowałam swój wygląd, i to mimo, że było jeszcze co zrzucać.
Było i minęło.
Po woli traciłam wolę do walki a na koniec zaczęłam przybierać na wadze.
Podejmowałam próby ale nie mogłam, nie umiałam wytrwać dłużej niż tydzień czy dwa.
Cieszy mnie, że sprawność fizyczną zachowałam.
Wypracowałam ją w 2013 roku chodząc przez rok cztery razy w tygodniu na siłownię i trenując z trenerem.
Na siłownię chodzę nadal ale już z przerwami.
Całe lato spędzam na rowerze.
Ale nad sprawnością trzeba nieustannie pracować.
Po tym rannym dramacie z ubieraniem popłakałam się i jestem wściekła - na siebie.
W 2013 roku wybrałam ruch, zdrowe odżywianie i siebie.
Wymagało to dużo pracy i motywacji ale warto było.
Teraz znowu jestem na początku drogi ale jestem sprawniejsza niż trzy lata temu i bogatsza w wiedzę, i doświadczenie.
Wiem, że potrafię, że mogę, i że warto!
Oby starczyło motywacji.
Nie mogę się poddać!
Nie chcę znowu przeżywać tego dramatu co dopadł mnie dziś rano.