Sobota, 20 sierpnia 2016
Wszystko co dobre, co przyjemne, co niecodzienne szybko się kończy. Moi goście już rozjechali się do swoich domostw. Rano przywitała mnie głucha cisza. Nie znoszę jej. Lubię, gdy w domu coś się dzieje. Wtedy wiem, że żyję.
Basia z mężem przyjechała w ubiegły piątek. Następnego dnia zaliczyliśmy tańce na wolnym powietrzu. Świetnie się bawiliśmy. W niedzielę solidnie przygotowani wyskoczyliśmy na Połoninę Wetlińską. Piękna pogoda, cudne słoneczko zachęcało do ruchu. Wychodząc na wysokość 1255 m npm, widząc już szczyt połoniny poczuliśmy przeraźliwy chłód. Temperatura przy wierzchołku była niższa o ok. 10 st. C. W górach to normalne, nawet tych bieszczadzkich, niesłusznie nazywanych przez niektórych "papierowymi górkami". Kiedy opuszczaliśmy teren zalesiony, na wysokości ok. 1000 m silny wiatr jeszcze bardziej dawał odczuć nieprzyjemne zimno. W ruch poszły bluzy i kurtki przeciwwiatrowe. Jak dobrze, że mieliśmy je w plecaczkach. Setki ludzi przemierzało górskie szlaki. Wśród nich byli doświadczeni turyści, odpowiednio przygotowani, ale byli i tacy, którzy nie mieli pojęcia o górskich zagrożeniach. Mamy i tatusiowie prowadzili swoje małe pociechy w koszulkach na szeleczkach, w krótkich spodenkach i w sandałkach. Jak to zacne towarzystwo wytrzyma na szczycie? Na choroby, przeziębienia i anginy szkoda wakacji. Ech, ludziska kochane...
Jak zwyczaj każe przysiedliśmy na chwilkę pod Chatką Puchatka, zjedliśmy po kanapce, niektórzy wypili ciepłe piwko (fuj) i powoli schodziliśmy na parking. Z góry wyglądał jak mała plamka.
W drodze powrotnej przeżyliśmy prawdziwy horror. Będąc już w samochodzie złapała nas potworna ulewa, tak intensywna, że nie dało się jechać. Sznury samochodów stały po obu stronach drogi. Nikt nie odważył się ruszyć. Wycieraczki na szybie nie miały szans. Zjechaliśmy do przydrożnego zajazdu na obiad i przeczekanie ulewy. Martwiłam się o tych, którzy zostali na górze, żeby chociaż bezpiecznie zeszli. Kilka dni później, od dyżurującego w placówce GOPR-u zięcia dowiedziałam się, że nic złego się nie stało. Nikt nie ucierpiał w górach tego dnia. Na szczęście :)
Basia i jej mąż Janek wyjechali w poniedziałek, a już we wtorek powitałam Iwonkę. Nasze spotkanie przypadło dokładnie w 2 rocznicę poznania. Chciałam zaprosić moje szanowne towarzystwo na jeden termin, byłoby wesoło w większej grupie. Niestety z powodu rożnych okoliczności nie dało się zsynchronizować terminów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze :)
Iwonka już przeżyła górską inicjację. 2 lata temu weszła na Połoninę Wetlińską, dlatego postanowiłyśmy, że tym razem zwiedzimy sanocki skansen. Trafiła nam się przewodniczka z prawdziwego zdarzenia. Kobieta o dużej wiedzy, z wielką kulturą osobistą, mówiąca tak ciekawie, że naprawdę chciało się jej słuchać. Po przekroczeniu bramy skansenu weszliśmy do galicyjskiego miasteczka. Wybrukowany rynek ze studnią na środku, a wokół 25 drewnianych budynków. To repliki karczmy, apteki, urzędu pocztowego, zakładu stolarskiego, krawieckiego, fryzjerskiego i inne. Ciekawostką jest to, że całe wyposażenie domów pochodzi z tamtych czasów (19 i początek 20 wieku) i jest w 100% oryginalne. Zwiedzając wnętrza masz wrażenie, jakby mieszkający tu ludzie przed momentem opuścili swoje domostwa.
Miasteczko galicyjskie pokazuje życie mieszczan, tych biednych i tych nieprzyzwoicie bogatych. Różnice klasowe i majątkowe są bardzo widoczne. Ale gdy porównamy życie mieszczan do mieszkańców wsi włosy jeżą się na głowie.
Po obejrzeniu miasteczka weszliśmy w część ukazującą życie chłopów. Życie ciężkie, biedne, bez żadnych wygód. Pracowali Ci nasi przodkowie w pocie czoła każdego dnia. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie życie bez elektryczności, noszenie wody przy pomocy koromysła, pranie na tarach, mielenie ziaren w żarnach, ciężką pracę w polu bez specjalistycznego sprzętu, zamieszkiwanie w okresie zimy z małymi zwierzątkami przygarniętymi ze stajni. W skansenowych ogródkach przydomowych pasące się kozy jeszcze bardziej przybliżają dawne czasy. Warto tutaj zajrzeć, by poznać swoje korzenie i uświadomić sobie jak dzisiaj jest nam dobrze i wygodnie.
Poniżej Iwonka i Jaś wchodzą do chłopskiej chałupy kurnej. Chałupa nie ma komina. Cały dym z palącej się kuchni utrzymywał się pod sufitem. Ewolucja wiejskiego budownictwa to temat rzeka. Może kiedyś o tym napiszę :)
A tutaj zmęczeni turyści odpoczywają na ławach. Piękne zdobienie wnętrza domu było możliwe po tym, jak w chałupie zamontowano komin. Gryzący dym przestał kopcić ściany i sufit. Pobielone wapnem ściany rozjaśniły wnętrze.Okna chałupy ozdabiano wyciętymi z papieru firankami. Zamiast żyrandoli wieszano ozdobne pająki wykonane własnoręcznie z kolorowej bibuły. Każdy na swój sposób i dawniej i dzisiaj próbuje urządzić się po swojemu, a potem ładnie mieszkać :)
I dla porównania wiejski luksus. Wnętrze dworu właściciela ziemskiego. Kapiące bogactwem i przepychem daleko odbiega od sąsiadującej chłopskiej chałupy. Iwonka i Jaś weszli do sieni dworu :) Woskowane podłogi, malowane sufity i ściany, trofea polującego pana, a zwłaszcza elektryczność zadziwiają. Jak musiał czuć się chłop widząc wtedy te cuda?
Poniżej sekretarzyk pana w pokoju myśliwskim,
część pokoju dziennego,
sypialnia małżeńska dziedziczki i dziedzica,
fragment kuchni dworskiej z pięknymi mosiężnymi i miedzianymi garnkami, gdy w tym czasie chłop miał do dyspozycji żeliwo i glinę.
Kuchenny piec kaflowy, na którym Iwonka zauważyła gofrownicę. Żyło się panockom, oj żyło :)
I na koniec pokój dla dzieci, piękny i obszerny, większy niż izba w wiejskiej chałupie służąca wieloosobowej rodzinie. Zabawki, meble, łóżka, ozdoby wyłącznie do użytku milusińskich, gdy tymczasem wiejskiemu dziecku musiała wystarczyć początkowo zawieszona u powały drewniana kołyska, a potem kawałek twardej ławy pod ścianą izby.
Bardzo lubię polską kulturę, bo zadziwia różnorodnością :) Chapeau bas dla tych, którzy uratowali od zapomnienia kawał naszej historii. Cóż bylibyśmy warci nie znając swoich korzeni. To tak jak pień drzewa odcięty od reszty. Usycha powalony w samotności. Serdecznie zachęcam do odwiedzenia moich stron, to prawdziwy tygiel kulturowy.
Nagłe sprawy skróciły pobyt Iwonki o całe 2 dni. Jestem niepocieszona i już tęsknię za następnym spotkaniem. Iwona to wyjątkowa osoba, przy której inaczej oddycham. Co ona w sobie ma ???
Pięknej soboty i jeszcze piękniejszej niedzieli życzę wytrwałym czytelniczkom. Dziękuję za uwagę i cierpliwość :) Pozdrawiam słonecznie :)