Poniedziałek, 25 lipca 2016
Wróciłam do domu. Nareszcie !!! W sanatorium nie byłam po raz pierwszy, dlatego wiem, że mogło być inaczej. Bardzo na to liczyłam, zwłaszcza po "burzliwym" okresie życia. Chciałam odreagować, naładować akumulatory, złapać dystans. Chciałam...
Wstawałam bladym świtem, tak jak lubię i maszerowałam z kijkami po bezdrożach okolicy. W ciągu 2 tygodni przeszłam blisko 100 km. Wyjeżdżając do sanatorium zabrałam 2 komplety kijków, kilka końcówek i 2 pary sportowych butów. Wcześniej je odświeżyłam piorąc w pralce. Nie zauważyłam, że w jednej parze butów podszewka pękła w okolicy pięt odsłaniając plastikowe usztywnienie. Pierwszego dnia podczas kijkowania zafundowałam sobie dwa potężne pęcherze i głębokie, krwawiące pęknięcia, które towarzyszyły mi do końca pobytu. W aptece zaopatrzyłam się w plastry, zaklejałam chore pięty i łaziłam. Tak bardzo tego potrzebowałam, że nawet ból nie mógł mi w tym przeszkodzić. W bardziej kryzysowych momentach wsiadałam na rower i pędziłam przed siebie.
Totalna zmiana jedzenia i wszechobecny stres skutecznie zablokowały moje potrzeby fizjologiczne na całe 3 tygodnie. Pomagałam sobie farmaceutykami, ale na niewiele się to zdało. Wszystko wróciło do normy po powrocie do domu. Nie narzekam absolutnie na sanatoryjne jedzenie. Było bardzo smaczne i urozmaicone, jednakże nie takie jak w domu. Ziemniaki, białe pieczywo, biały ryż, makaron, kluski śląskie, kopytka, zawiesiste sosy od dawna są poza moim zasięgiem. Trudno się dziwić i wymagać w miejscu zbiorowego żywienia. Jak tylko mogłam korygowałam swój talerz. Kupowałam warzywa, owoce i pieczywo razowe i dało się wytrzymać.
Fajne towarzystwo umilało czas. Miałam szczęście, że mieszkałam w pokoju z Niną. Dogadywałyśmy się na każdej płaszczyźnie, choć tak bardzo się od siebie różnimy. Ona umysł ścisły, nauczycielka fizyki i chemii, zorganizowana, obowiązkowa, dobra dusza. Ja zupełnie inna, zdeklarowana humanistka, trochę szalona, nie potrafiąca usiedzieć w miejscu. Razem było nam dobrze. Wspomnę jeszcze o Halince, którą bardzo polubiłam. Pracuje w domu opieki, jej praca to ciężki kawałek chleba, a ona mimo wszystko potrafi się uśmiechać. Egzotyczna Małgosia dostarczała wyjątkowych emocji, a jej towarzyszka z pokoju Mariola to koleżanka nr 1 do spotkań w klubie pod trzema brzozami. Tak nazywałyśmy ławeczkę dla palaczy na tyłach sanatoryjnego budynku. Najgorzej było podczas deszczu, stałyśmy pod parasolkami jak zmoczone kury. Trudno, za nałogi trzeba płacić, chociaż czasami czułyśmy się mocno dyskryminowane. Zwykły parasol ogrodowy załatwiłby problem, ale nie było dobrej woli "sanatoryjnych władz".
Teraz wrzucam szósty bieg i oddaję się pracy. Muszę nadrobić zaległości i zająć głowę ważnymi sprawami. Może te błahe odrobinę zbledną i dadzą żyć. Bardzo na to liczę.
P.S. Wrzucam jedyną fotkę, jaką przywiozłam z sanatorium. Od lewej ja (zmieniłam kolor włosów), potem Nina i Halinka. Jesteśmy na wieczorze góralskim, który tak naprawdę nic wspólnego z góralami nie miał. A miałyśmy tyle nadziei na dobrze spędzony wieczór. W dwóch pojemnikach przygotowane przeze mnie przekąski na imprezę - krojone jabłka i marchewka. Marchewka okazała się wyjątkowym zbawieniem i ukojeniem wściekłości, którą kierowałam do organizatorów. Zamiast ich, gryzłam marchewkę. Przygotowaną przez organizatorów kiełbaskę oddałyśmy głodnym kundlom (czyt. wylądowała w worku ze śmieciami). Początkowo chcieliśmy rozkręcić imprezę, bo to jedna z bardzo nielicznych atrakcji miejsca, w którym byłyśmy. Kiedy organizator (czyt. stary ramol) zmuszał nas do śpiewania piosenek typu "Gdy strumyk płynie z wolna..." itp. próbowaliśmy wygłupiać się i żartować, ale to nie podobało się organizatorowi i uciszał nas jak niegrzeczne dzieci w przedszkolu. Potem przyszedł czas na "Chusteczkę haftowaną". Trzy panie zostały poproszone do kółeczka. Dostały wyraźną instrukcję, że mogą zapraszać do całowania tylko panów i odwrotnie. Zapytałam więc, czy tak samo powinny postępować osoby o odmiennej orientacji seksualnej? Towarzystwo ryknęło śmiechem, a ja zostałam skarcona głośnym CICHO!!! Miało być wesoło, a było jak zwykle. Dlaczego na świecie są jeszcze takie miejsca i tacy ludzie?
Ściskam Was wszystkie moje kochane Dziewczynki i życzę pięknego dnia :)
DARMAA
26 lipca 2016, 12:08Ach! Super wyglądasz-musiałam sprawdzić na górze ile to masz lat-52?!!! Nie do wiary!!!
bozenka1604
27 lipca 2016, 08:22Bardzo Ci dziękuję za przemiłe słowa :)
DARMAA
26 lipca 2016, 12:07Powiem Ci że dziwny ten organizator imprezy powinien się cieszyć że ktoś się chce bawić i rozbawiać ale widać on ma odmienne poczucie humoru. Nigdy nie byłam w sanatorium ale myślę że najważniejsze to trafić na dobre towarzystwo a resztę da się wytrzymać.Pozdrawiam!
bozenka1604
27 lipca 2016, 08:21Czasami jedna toksyczna osoba potrafi zepsuć wypoczynek, dlatego tym razem wyjątkowo cieszę się z powrotu do domu. Pozdrawiam słonecznie :)
marii1955
25 lipca 2016, 22:33Gdy ja byłam w sanatorium , jak do tej pory - jedyny raz, to można było wziąć posiłki dietetyczne i tak też zrobiłam , jadłam je przez cały okres swojego pobytu ... widocznie nie wszędzie tak jest ... Dobrze , że ten nieudany (jak piszesz) pobyt rekompensowały chociaż poznane kobietki :) Faktycznie , jakieś nieporozumienie z tym zorganizowanym wieczorem góralskim ... a Ty jesteś niesamowita Bożenko , haha ... Fotka piękna , a Ty na niej cudownie się prezentujesz :) Zauważyłam , że wracasz do swojego dawnego stylu układania fryzurki ... jakoś nie kojarzę wcześniejszego koloru włosów , wiem że i tak byłaś blondynką ... ale ten jest śliczny , do twarzy Ci w nim :) Buziaczki :)))
bozenka1604
26 lipca 2016, 07:28Eluniu kochana, po raz pierwszy w sanatorium nie było diety redukcyjnej (w sanatorium byłam 6 raz). Dla mnie to szok, bo wiele osób z nadwagą chętnie skorzystałoby i spróbowało zrzucić co nieco. Natomiast pamiętam mój pierwszy pobyt i dbałość o pacjenta w kwestii odpowiedniej wagi. Lekarz, dyrektor ds. lecznictwa wręcz namawiał pacjentów na dietę, zdrowy tryb życia, zaprzestanie jadania słodkich i słonych przekąsek oraz kolorowych napojów na rzecz wody, warzyw i owoców. Widać, że nie zawsze ludzie są na odpowiednich miejscach. Moje włosy nie mają już żółtego zabarwienia, są jakby srebrno-siwe. Bardzo się dobrze czuję w nowym kolorze, a co do fryzury to układam ją różnie. Przed wyjazdem moja fryzjerka, na moje życzenie obcięła włosy bardziej niż zawsze i uczesanie do góry niezbyt dobrze wyglądało. Pysiam w nosek :)
dede65
25 lipca 2016, 21:44Bożenko młodniejesz w oczach, jak Ty to robisz? Kolor cudny ;)))) Wracaj tu do nas częściej!!!
bozenka1604
26 lipca 2016, 07:30Danusiu kochana to chyba zdjęcie nie jest zbyt wyraźne i ukrywa prawdę, ha, ha... Pozdrawiam ciepluteńko, przytulam i obiecuję częściej tutaj zaglądać :)
Aldek57
25 lipca 2016, 14:26Masz Bożenko taka śliczną buźkę, że nie pomyślałabym o Twoim " nałogu" :)) Podziwiam za wytrwałość w chodzeniu.Widocznie bardzo organizm potrzbował wysiłku, że nie zbuntował się mimo bólu. Co do pracy to może pomału... bo szkoda zmarnować naładowanych akumulatorków.Buziaki
bozenka1604
26 lipca 2016, 07:33Oj, wiem, że palenie to paskudztwo, ale intensywnie myślę nad rozwodem z nałogiem. Chodzić zawsze lubiłam, to rewelacyjny sposób na rozładowanie stresu i złych emocji, jakby z wylanym potem wyłaziły z człowieka. Pozdrawiam serdecznie i pysiam w czółko :)