Źródło wszelkiego zła...
Pochodzi zza wielkiej wody (czasem
zwanej Oceanem Atlantyckim). Tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. Pamiętam
jakby to było wczoraj. Ciepły letni wieczór, zabawa w gronie znajomych i
nieplanowana kąpiel w stawie. Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. Potem
były bezsenne noce i czoło rozpalone gorączką. W końcu wszystko się trochę
uspokoiło, ale do Polski wróciliśmy już razem. I tak żyjemy ze sobą od prawie 5
lat.
Bywało nam różnie, czasem bardzo
ciężko i boleśnie, czasem spokojnie i obojętnie. Wiele razy próbowałam się już
uwolnić. Niestety zawsze bezskutecznie. Nasz związek to jakiś paskudny rodzaj
pasożytnictwa. Jestem ofiarą. Mądre książki określają czasem taką relację jako
oportunizm. Ja się na tym nie znam, chciałbym tylko znowu być wolna.
Dziś jest naprawdę strasznie, dłużej
już nie wytrzymam, boli okropnie…
Chyba wreszcie pora by dokonać
prezentacji, a więc pozwólcie, że Wam przedstawię:
źródło wszelkiego zła – bakteria Escherichia coli…
PS Na wypadek wątpliwości, napiszę
wprost. Znowu mam zapalenie pęcherza!!!
To ja...
Pomyślałam sobie, a co mi tam, raz się żyje, wkleję tu swoje zdjęcia...
A więc, tak wygląda człowiek ważący 150 kg:
Wiem, wiem... jeszcze długa droga przede mną...
Ps Możecie zacząć odliczać, zaraz spanikuje i zblokuję pamiętnik albo pokasuję zdjęcia
Frytki...
Byłam dziś w domu. Do obiadu były frytki - takie pachnące i złociste. Wzbudziły zachwyt całej mojej nieodchudzającej się rodzinki. Kusiły i nęciły. Nie było rady, musiałam trochę zjeść. Były pyszne. Zjadłam i wcale nie żałuję. Jestem za to z siebie cholernie dumna, że zjadłam tylko trochę, a nie pół talerza.
Raport z sobotnich przemyśleń...
Jestem już zapisana na poniedziałek do lekarza (akurat ktoś odwołał wizytę), zobaczymy co powie. Jestem zdeterminowana, żeby się dowiedzieć, czy coś jest ze mną nie tak, raz na zawsze, nie dam się zbyć do puki nie będę mieć pewności. Trochę myślałam o różnych sprawach. Kiedyś, jak tak strasznie zaczęłam tyć, bez jakiejś większej zmiany diety, miałam nadzieje, że może jestem na coś chora, że lekarze to znajdą i mnie wyleczą. Potem pogodziłam się z losem, bo w badaniach nigdy nic nie wychodziło. Teraz po tych wszystkich latach znowu mam wątpliwości. To niemądre, ale chciałabym, żeby coś wyszło... chciałabym, żeby istniał jakiś powód, jakaś przyczyna. Żebym mogła powiedzieć, że to nie jest tylko i wyłącznie moja wina, że mając 25 lat warzyłam 150 kg.
Ps Dziś na wadzę było 113 kg, no ale wczoraj zjadłam odrobinę więcej (oczywiście bez szaleństw)... z resztą ten piątkowy spadek, taki dość nierealny był...To i tak jest minus 1kg w tym tygodniu.
Ząb, dentysta i ...
Rozbolał mnie wczoraj ząb... rozbolał bardzo. Nie było rady... po wykonaniu serii telefonów do rodzinki, zebraniu wywiadu i ustaleniu współrzędnych punktu docelowego, ruszyłam w kierunku gabinetu dentystycznego.
Nie obyło się bez czekania, ale jak się już doczekałam to zajęła się mną naprawdę fajna dentystka. Zostałam wysłana na rentgen wszystkich ząbków. Potem znowu troszkę poczekałam. No cóż, nic tak nie działa na pacjentów, jak dochodzący zza drzwi gabinetu przytłumiony dźwięk wiertła. Normalnie ciarki przechodzą. No ale nie było źle, trochę borowania i lekarstwo. Przeżyłam...
Potem dentystka chciała jeszcze pogadać. Zadała mi serie pytań (o wypadające włosy, bladość, szorstką skórę, paznokcie itd). Na każde pytanie z rosnącym niepokojem dawałam odpowiedź twierdzącą. Na koniec powiedziała, że powinnam znaleźć dobrego endokrynologa i bardzo dokładnie się przebadać. Mam jakieś zmiany w jamie ustnej i coś, co określiła mianem 'zanik kostny'. Potem jeszcze dodała, że jej się wydaje, że 'nie wszystko jest ze mną w porządku' i że nie powinnam tego lekceważyć.
Trochę się przestraszyłam. To nie jest tak, że nigdy nie byłam u endokrynologa. Kiedy jako nastolatka w ciągu kilku miesięcy przytyłam prawie 40 kg zrobiono mi sporo badań. Tylko wszystko zawsze wychodziło ok. Teraz się zaczęłam zastanawiać, czy te badania były wystarczająco szczegółowe.
Zna może ktoś jakiegoś dobrego endokrynologa w Warszawie?
Ps Wczoraj przez tego przeklętego zęba wypiłam tylko kefir rano, dziś jak się zważyłam to normalnie, aż się przestraszyłam - 112,3 kg. Paska nie zmieniam, bo pewnie jak dziś będę jeść normalnie to waga urośnie.
Szafa...
Od bardzo dawna już to odwlekałam, zawsze znajdując jakieś wymówki by usprawiedliwić moje lenistwo. Dziś z tym koniec, pora spakować moje stare gigantyczne ubrania (teraz już tylko duże wystarczą). Szczelnie pozamykać w jakiś pudełkach i odłożyć w ciemny kąt. Niech tam zostaną na zawsze!!!
I choć człowiek ze mnie dość sentymentalny... nie będę płakać po mojej ukochanej czerwonej kurteczce, ani też po letnich spodniach, kupionych zaledwie w sierpniu... (no może jednak po kurteczce trochę będę...) Taka kolej rzeczy, trzeba się z tym pogodzić.
Właśnie patrze na moją wysprzątaną i niestety prawie pustą szafę. Myślę sobie, że jeszcze nie czas żeby ją zapełniać. To przecież jest wciąż dopiero początek mojej drogi...
Jeszcze tyle przede mną, ale dziś jak nigdy wierzę, że może mi się udać.
Tak strasznie bym chciała...
Wierszokleci i poeci...
Należę do ludzi, którzy gdzieś po drodze między dzieciństwem, a okresem dorastania przechodzili fazę pod tytułem "pisanie wierszy". W moim przypadku faza ta trwała raczej krótko. Od momentu w którym odkryłam w sobie duszę poety, do chwili ostatecznego wypalenia artystycznego minęło zaledwie parę miesięcy. W tym czasie udało mi się jednak przelać egzaltacje romantycznej trzynastolatki na kanwy bloczka makulaturowego.
Dziś, przy okazji porządków w domu, wpadł mi w ręce ten właśnie bloczek...
No dobra, trochę się pośmiałam (było z czego), ale znalazłam też fragment, który jakoś tak dziwnie pasuje do mojego życia obecnie. No i chyba dlatego jakoś mnie nie śmieszy.
Nie ma tego, co było
To, co jest trwać nie będzie
Przeminie nadzieja i miłość
Przeminie ból i cierpienie
I choć życie ulotną jest chwilą
Człowiek w chwili zaklęty
Zna tylko nadzieje i miłość
Wie tylko, że boli, że cierpi.
Grugas zapomniał, że jest na diecie...
Jak myślicie, co zjadł dzisiaj grubas? No grubas zjadł dziś wiele rzeczy... np zupkę błyskawiczną o smaku serowym, ogromną łychę ketchupu, trochę wstrętnego pasztetu... Słowem wszystko co sztuczne i co zawiera różne świństwa typu glutaminian sodu...
Czemu grubas to zrobił? Grubas nie jest pewien. Grubas podejrzewa, że miało to związek z lenistwem, pustą lodówką i z koniecznością sięgnięcia po zapasy współlokatorki.
Grubas się teraz bardzo wstydzi. Ledwo mu pół roku stuknęło na liczniku, a on już zapomniał, że jest na diecie.
PS Na dodatek grubasa bardzo boli brzuch, ale dobrze mu tak, niech ma za swoje! Jeśli ktoś chce mu dać kopa w tyłek, to proszę bardzo, bo zdecydowanie się należy!
Pół roku i wciąż się trzymam...
Dokładnie 6 miesięcy temu, w piękny majowy dzień zaczęłam się odchudzać... Pomyślałam sobie, że jeśli dam radę zmienić swoje życie na pół roku, to dam radę już na zawsze... Teraz, kiedy te pół roku wreszcie minęło, czuję, że przygniata mnie ciężar odpowiedzialności, a sukces nie wydaje się być wcale bliżej, niż tamtego wiosennego dnia gdy zaczynałam...
Każdy nowy dzień jest nowym wyzwaniem, niby to ta sama walka, ale wciąż toczona od nowa... Ile jeszcze dam radę? Przecież tak niewiele trzeba, żeby domek z kart runął. Stare nawyki i przyzwyczajenia siedzą wciąż we mnie...są tak blisko, na wyciągnięcie ręki... Wystarczy, że... Nie lepiej o tym nie myśleć!
Ps O rozmowie kwalifikacyjnej nie wiele mogę powiedzieć. Nie było ani źle, ani dobrze. Tylko czas pokarze. Mam doła trochę na zapas... po prostu nie wiem ile porażek, jeszcze wytrzymam. Każda to straszny kopniak dla mojej samooceny i bardzo boje się kolejnej.
Dzień z życia grubasa (na bezrobociu)...
Godzina 11.45 Grubas powoli budzi się do życia. Otwiera oczy... o nie jest zdecydowanie zbyt jasno. Grubas nie chce jeszcze wstawać. Gdzieś z oddali dochodzi coraz bardziej natarczywe miauczenie kota. Grubas przekręca się na drugi bok i spogląda na zegarek. Już 12.00, kurcze trzeba wstawać... grubas nie jest zadowolony, ale ociężale podnosi się z łóżka i idzie nakarmić kota.
Godzina 12.30 Grubas siedzi przy kompie wcinając dietetyczne śniadanko. Przegląda oferty pracy. Jak zwykle nic ciekawego, ale grubas podchodzi do tego ze stoickim spokojem. Grubas wchodzi na Vitalie...
Godzina 17.30 Grubas zauważa, że zrobiło się ciemno i jest tym wielce zadziwiony. Na dodatek wszystko wskazuje na to, że kot jest głodny (kot nie daje żyć grubasowi). Grubas z rosnącym niepokojem stwierdza, że nie ma czym nakarmić kota.
Godzina 18.00Grubas idzie do sklepu.
Godzina 18.45Grubas wraca ze sklepu. Ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Zakupił nie tylko żarcie dla kota, ale również zdrowe zapasy dla siebie. Grubas jest z siebie dumny. Dokonał czegoś.
Godzina 20.30Grubas zamierza iść popływać.
Przecież, jak nie ruszy tyłka, to nigdy nie schudnie.Tak oto w skrócie wygląda dzień z życia grubasa (na bezrobociu). Po basenie grubas najprawdopodobniej znowu utknie przed kompem. Położy się spać pewnie koło 2.00, ale i tak nie zaśnie przed 5.00.
Trochę jałowe takie życie. Grubasowi nie bardzo się ono podoba. Jutro grubas będzie miał trochę więcej emocji, bo idzie na rozmowę kwalifikacyjną. Nie robi sobie jednak zbyt wielkich nadziei, w końcu jest przecież grubasem... Kto by chciał zatrudnić grubasa?
Ale mimo wszystko, postarajcie się trzymać jutro kciuki za grubasa...Grubas będzie Wam wdzięczny...