Aha, zapomniałam...
Na tym bazarze przymierzyłam żakiecik nr 48 ( z przyzwyczajenia), był za duży, więc przymierzyłam 46 ( z rozsądku) i byl w sam raz, więc poprosiłam 44 ( to już była arogancja) i... TEŻ BYŁ DOBRY :-))))))))))))))))))))). Ale nie kupiłam, bo przecież mierzę w 42, prawda????
I obiecałam sobie poczekac z zakupami do wiosny, więc muszę słowa dotrzymać, ale jaka frajda w samym przymierzaniu, wprost niewypowiedziana.
Mam okropny klopot ze stanikami, bo schudlam wlasciwie tylko pod biustem, a w biuście tylko troszeczkę i potrzebuję rozmiar 85/90 G, a takie tylko w sklepie z namiotami, hi, hi,hi!!! Czekam do wiosny...
Szwy usunięte
drut zostaje na jeszcze trzy tygodnie. Ale pojechalam na bazar i kupilam buty traktory z wysokim przodem nr 41, czyli trzy numery większe niż normalnie noszę i... wróciłam z miasta pieszo. O to chodziło....
Prawie już chodzę...
Z nogą coraz lepiej, boli tylko wtedy, gdy się śmieję :-)))). Już się goi, opatrunki są coraz mniej pracochłonne, więc wracam.
I wracam też do diety sprzed Świąt z tempem chudnięcia 700 g/ tydzien, czyli 1500 cal dziennie. Większa ilość przy braku aktywności ruchowej powoduje zastój w chudnięciu. A te trochę gimnastyki wykonywanej na siedząco to bardziej było dla uspokojenia sumienia niż dla spalania zapasów. Jak tylko zdejmą mi szwy - od razu do lasku, codziennie na godzinę, z zeszytem z wloskimi słówkami, bo to siedzenie /leżenie przed telewizorem już mnie wkurza. Najbardziej chciałabym zasnąć dziś , a obudzić się już w marcu, kiedy w ogrodzie jest pracy na cały dzień i jej końca nigdy nie widać. Nawyków żywieniowych nie udało mi się zmienić, ale naprawdę brakuje mi ruchu: rowerów, basenu, marszów. Może z czasem zmienią się też preferencje jedzeniowe i jabłko stanie przed czekoladką... Może...
Leżę
Leżę i nie za bardzo mogę chodzić. A krzesełko komputerowe okropnie rysuje podłogę, więc musicie na mnie trochę poczekać. Aha, dzisiaj mimo bólu w nodze weszłam na wagę i było 70,6 kg. Rozumiem, że to po całkowitej diecie przed operacją, ale i tak się cieszę. Ostatnio taki wynik widzialam w 1990 roku i od tego czasu systematycznie mi rosło, niestety. Jakby nie ta noga, to byłabym jak szczygiełek...
Jestem z powrotem w domu
Nie mogę chodzić, ale jedno muszę , ale to muszę Wam opowiedzieć:
miałam znieczulenie dolędźwiowe, kazali usiąść na łóżku i pochylić się do przodu. Anestezjolog zaczęła macać kręgosłup i naciskać w różnych miejscach, w końcu kazała jeszcze bardziej się pochylić, więc ja pytam, czy są jakieś problemy? A ona na to:
"Nie, żadnych, wszystko w porządku. Jak jest szczupla osoba, tak jak pani, to bez trudu odnajduję właściwe miejsce i się wbijam".
Za takie słowa mogłaby się i 100 razy wbijać, taki to był miód na moje ego....
Teraz ide do lóżka, ale po poludniu dostanę małe krzesełko komputerowe i będę na nim jeździć, więc do szybkiego usłyszenia
Do szpitala
Ide do szpitala z wagą 72 kg, ciekawe, z jaką wrócę... Dobrze, że nie bedę mogła chodzić, bo przyszpitalne kioski strasznie kuszą. Trzymajcie kdciuki, żebym jak najszybciej tu wróciła.
PS. Mąż mój dziękuje za wsparcie, a ja powiadamiam, że nie pali juz 10 dni.
Drgnęło
w temacie "waga". Nareszcie zeszłam poniżej 72 kg. Jestem przeszczęśliwa, bo już myślałam, że te Świeta pozostawią swoje signum na dłużej. W poniedziałek idę do szpitala, na krótko na szczęście i nic poważnego, a po powrocie ustalam z panią dietetyczką, co robić dalej.
Dziś pojechaliśmy do lasu - prawdziwa wiosna, tylko ptaki nie śpiewają, cieplutko, nie ma wiatru, potem cienka zupka w przydroznym barze i kawka w domku. Sluchajcie: a wieczorem - szpinak !!! Czy można lepiej kończyć dzień?????
PS. Nie będę się ścigać o punkty Vitalii, bo zamiast pilnowania diety i fitness będzie pilnowanie wpisów !!!
Jadłam
wg nowej diety, tzn. z opcją ok. 1750 kcal dziennie na spadek wagi 0,5 kg/tydzien i nic, ale nic na wadze nie drgnęło. Wróciłam do starej diety z września na 1500 kcal i od razu rezultat: 300 g w dół po trzech dniach. Widocznie te obliczenia zużywania kalorii nie są dokładne. Ta nowa dieta to widocznie jest dla mnie tą stabilizującą, którą powinnam stosować od kwietnia. A może to ten fitness tak działa??? W każdym razie znowu z przyjemnością wchodzę na wagę. Ale i tak uważam, że najgorszą robotę zrobiły świateczne smakołyki i remanenty po Świętach. Tu trzeba by świetego albo Chucka Norrisa, żeby oprzeć się pokusom.
PS. Mąż się trzyma i nie pali - dziś mija piąty dzień !!!!
Jakoś
się trzymamy, mąż długo spał, byliśmy na godzinnym spacerku w lasku, potem dobry obiadek, a teraz czeka na Małysza. Mówi, że nie brak mu papierosów, tylko palenia jako zajęcia, czyli robienia czegoś... Podobno trzeba pić dużo płynów, bo one wypłukują z organizmu nikotynę, wiec co rusz robię herbatę - już mi uszami wychodzi, ale czego się nie robi, żeby w domu był spokój.
Pamiętam, kidy rzucałam palenie, to kazali przemeblować mieszkanie, żeby ukochany fotel nie ciągnął do palenia i przeorganizować życie, żeby popołudniowa kawka nie ciągnęła do papieroska. Chyba jutro się za to wezmę...
Fitness
Ćwiczyłam dziś drugi raz i coraz bardziej mi się to podoba. Znowu wraz z rozgrzewką zajęło 45 minut, czyli wcale nie tak wiele. Można się zmobilizować, chociaż wolałabym świeże powietrze, ale u nas tak wieje, i do tego mróz, że nosa nie chce się z domu wystawić. Jak tylko będzie ładniej - idę na rower, przekonał mnie sąsiad, który codziennie dojeżdża do pracy i w weekendy jeszcze jeździ dla przyjemności, nawet w taką pogodę.
O jedzeniu nie myślę, porcje rozdzieliłam na więcej posiłków i jak jestem głodna, to po prostu jem. I tak wiem, że zmarnowałam miesiąc z powodu Świąt, ale teraz już nic się na to nie poradzi...
Na Uniwersytecie przerwa i po prostu nie mam co robić...
Aha, mój mąż rzucił właśnie palenie - jak to przetrwać?????