...czyli Dzień Dorosłego Dziecka***. W czterech odsłonach. Albo i więcej, ale cztery były mocno zaznaczone :) Wzięłam wczoraj dzień wolnego i przeznaczyłam go - w głównej mierze - na siebie. Chwaliłam się już nieprzytomnie (i na bieżąco) na FB, ale FB to nie V., soł tutaj też się pouzewnętrzniam.
Wstałam rano, jak zwykle - ale Zosiaka do przedszkola i tak trzeba było zwieźć. Po przedszkolu, zamiast do pracy, udałam się do fryzjera . Ha! Moja Pani Mirka cuda powyczyniała, świeży kolor nałożyła, nożyczkami pomachała i już. Na razie jestem na etapie zapuszczania kłaków, ale poczekamy-zobaczymy. Pewnie, gdy mi się zrobią "rogi", to obciachamy wszystko kurcgalopkiem ;) Ale na razie zadowolonam z efektu. To po pierwsze. Wróciłam do domu i upichciłam niespiesznie barszcz. Taki prawdziwy, na kaczuszce, z majerankiem i czosnkiem. I z imbirem, na spróbowanie, czy zadziała. Działa :) Równie niespiesznie zjadłam śniadanie. Niewielkie, ale przepyszne i w spokoju. Pokręciłam się po chatce, po czym poleciałam do kosmetyczki. Moja Pani Ania opierdzieliła mnie na wstępie - i miała słuszność, niestety. Bo przylazłam do niej z chemicznym pysznościowcem w łapce Też był elementem DDD, ale w sumie to miała rację, trucizna to trucizna. Ale wyrzutów sumienia nie zarejestrowałam :) Robiłam wczoraj (a raczej: miałam robioną ;)) mikrodermabrazję. Wymarzyłam sobie zabieg na paszczę , żeby poprawić cerę (i stan ducha), ale uznałam - z pełnym poparciem Pani Ani - że najpierw muszę pyszczydło oczyścić, żeby mi się w ogóle cokolwiek wchłonęło... Zabieg mam w sobotę :) . Później już z górki - bilans czterolatka Zosiakowej (zdrowa, prawidłowo się rozwija i w ogóle z całej wsi najfajniejsza :P), obiad w postaci barszczu i spaghetti bolognese
(tak, tak - sama sobie zazdroszczę) i zabawa z dzieciarmi. Klocki mamy ostatnio na tapecie i - jeśli mi się małpy nie tłuką - to bardzo fajnie się bawimy :)
Naładowałam akumulatory. Tego mi było potrzeba :)
Dieta ok. Może nie lecę z karteczki, ale w ramach 1200 kcal chyba się mieszczę, bo chudnę :) Ruszać się nie ruszam. Ale zacznę, dojrzewam... :)
Z wydarzeń zeszłotygodniowych: byliśmy w poniedziałek z Panem Mężem i moją osobistą Siostrą na spektaklu - "Niebezpieczna gra" z Anną Dereszowską, Grzegorzem Damięckim i Piotrem Grabowskim. W pierwszej warstwie śmieszne, zabawne i lekkie. Ale drugie dno... Już gorzej. Rzecz o zdradzie małżeńskiej - tej prawdziwej, wyznanej, potwierdzonej i tej nie do końca sprecyzowanej. Fizycznej i duchowej. Długo nie mogłam zasnąć i dopiero przy czwartej wędrówce do lodówki puknęłam się w czółko, że żółty ser mi nie pomoże na emocje :) No ale faktem jest, że nie spałam, tylko dzielnie dzierżyłam w ręce pilota do TV. Zacytuję swój wpis na FB: "Nie mogę znów spać. Zamiast poczytać, posprzątać albo - nie wiem - pierogi zrobić, zaległam przed TV. Obejrzałam brytolski dokument o operacjach plastycznych nastolatek . Dzieci: dalej proszę nie czytać, ciocia będzie przeklinać. O ja pierdolę!!!". Dokładniuśko. Jeśli kiedykolwiek rozważałam zabiegi poprawiające stan ciała ("odessać tłuszcz z brzucha i wstrzyknąć w cycki a skórę wyciąć :P"), to mi przeszło. Przynajmniej na razie :) Co jeszcze? A, wiem, co jeszcze: wymyśliłam sobie torebkę. I znalazłam kogoś, kto mi ją zrobi. Po milionach uszczegółowiających mejli dostałam informację, że jest już uszyta. Wygląda tak:
Nie mogę się jej doczekać! Droga wstrząsająco nie była (120zł) a wyhaczyłam ją na stronie znalezionej przypadkiem :) Czaję się jeszcze u niej na inny zestaw kolorystyczny i inny krój, ale - jak na razie - chyba wystarczy tego rozpieszczania siebie ;)
I tak się kręci :) Trzymajcie się cieplutko!
EDIT:
Nakłamałam bezczelnie. Zrobiłam wczoraj 10 brzuszków. He he he :P
_____________________________________________________
*** w skrócie: DDD