- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 396405 |
Komentarzy: | 5717 |
Założony: | 4 czerwca 2007 |
Ostatni wpis: | 18 marca 2015 |
kobieta, 47 lat, Gdynia
167 cm, 89.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Od samego rana jestem zbuntowana...
...i w ramach buntu postanowiłam się pobuntować. Bo tak! Bo nie! Przestałam lubić samą siebie - chyba najwyższy czas się ogarnąć i zebrać do kupy.
Idę dzisiaj do mojego ginekologa - na pierwszy ogień idzie zbadanie hormonów. Jeżeli będzie wszystko w normie to będę grzebać w organiźmie dalej - przecież musi być jakaś racjonalna przyczyna moich dolin ciągnących się od kilku miesięcy! No, chyba, że rzeczywiście mam nierówno pod deklem... Ale i z tym można sobie poradzić - zbadać neuroprzekaźniki - może dopaminy (czy jakiegoś innego gówna...) mam za mało? Albo źle mi się po mózgu rozprowadza? No bo jeżeli nie to, to co? Myśleć nie chcę, bo mam od razu czarne wizje guzów w czaszce wywierających nacisk i powodujących wahania nastroju od euforii poprzez drętwotę po czarną rozpacz. Tak też może być. Może to depresja (chociaż to chyba za duże słowo na moje dołki?) i to w dodatku dziedziczna? Hm. Cóż - na to jest terapia. Albo leki. A wątrobę po prostu wymienię ;) Za duże zużycie chemicznych pysznościowców? Za duża wrażliwość (przewrażliwienie?) Odnoszę wrażenie, że z tym u mnie lepiej, niż np. 5 lat temu. Ale może mi się wydaje? A może - jak kiedyś napisała mi jedna Vitalijka - jest to zbyt duże skupienie na sobie, egocentryzm, który powoduje, że wszystko biorę do siebie i wyolbrzymiam? Oburzyłam się, a jakże - ale po namyśle trudno się nie zgodzić, że coś w trawie piszczy... No i tak siedzę i myślę. I jak widać pomysłów mam tysiąc. I nic z tego nie wynika dobrego - w głowie dalej burdello-bum-bum.
Jak wyłączyć myślenie???
Trzymajcie się cieplutko!
...kogoś, kto nie będzie oceniał, doradzał, tylko posłucha i pokiwa głową "tak-tak" albo "nie-nie".
Instytucja kiwaczka bardzo się przydaje - termin wymyśliłyśmy z moją Madzią (jak jeszcze pracowała w A.) - w księgowości czasem trzeba coś sobie powiedzieć na głos a wtedy współtowarzysz niedoli rachunkowej nic nie gada, tylko kiwa głową, czy się zgadza, czy nie (i dopiero, gdy ma inne zdanie i usłyszy pytanie "ale dlaczego??" ma prawo się wymądrzać). Bo praca w księgowości - wbrew pozorom - ani nudna ani monotonna ani spokojna nie jest :) Powtarzalna a i owszem - wiadomo, że na początku miesiąca muszę wystawić faktury za czynsz i obsługę nieruchomości. Że w okolicach dziesiątego (jak spłyną faktury kosztowe) wystawiam najemcom sprzedażówki za opłaty eksploatacyjne. Że do piętnastego musi być zapłacony ZUS i podatek od nieruchomości. Że do dwudziestego musi być wyliczony i zapłacony CIT a do dwudziestego piątego VAT. I to musi być zrobione, choćby nie wiem, co. Ale czasem (a u nas dosyć często, bo Prezesi - zwłaszcza mój - chyba lubią, jak coś się dzieje) zdarzają się "kwiaty". A to wydzielenie zorganizowanej części przedsiębiorstwa. I wniesienie jej aportem do nowoutworzonej spółki córki. I tak dwa razy... A to przekształcenie spółki z "z o.o." na "S.K.A.". A to sprzedaż budynku (wraz z całym rozliczeniem) w tym samym czasie co zamknięcie roku i badanie przez BR połączone z przekształceniem w innej spółce. A to kontrola VAT z US. A to sprzedaż 1/5 inwestycji w trakcie budowy, hy hy :) O darowiznach, sprzedaży nakładów inwestycyjnych, czy jednostkowym wewntątrzwspólnotowym imporcie usług nawet nie ma co gadać. Trzeba to zaksięgować i tyla. Się dzieje znaczy. No, i wtedy kiwaczek jest wręcz niezbędny - gdy zastanawiamy się, czy rozliczyć darowiznę podatkowo (a w S.K.A. to takie oczywiste nie jest) albo który kurs mamy wziąć do rozliczenia transakcji - sprzedaży banku, zakupu banku, czy może średni NBP? No tak - chciałam o kiwaczku a wyszedł elaborat na temat uroków mojego zawodu.
So (nie zaczynam zdania od "więc", obchodzę to jakoś, proszę się nie czepiać ;)) potrzeba mi kiwaczka. Nie w sprawach zawodowych. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi uporządkować ten bajzel w głowie. Kto doprowadzi do podpisania traktatu pokojowego - zrobić to muszę sama, ale potrzebuję kogoś, kto w odpowiednim momencie kiwnie "tak-tak" albo "nie-nie". I musi to być obca osoba, której nie będę się wstydzić, której mogę później nigdy nie oglądać. Tak - potrzebuję specjalisty. W końcu do tego doszłam. I powiedziałam sama sobie na głos. I teraz potrzebuję kiwaczka, który mi kiwnie "tak-tak". Chyba jednak się wybiorę do psychologa, Kochani. I tak już za długo z tym zwlekałam...
A tak poza tym? Zosieńka zdrowa, roczek jej wyprawiliśmy, prezenty dostała, tort był przepyszny (z zieloną cukrową żabką ,którą zostawiłam na pamiątkę), nie było gier i zabaw w postaci wybierania "różaniec - kieliszek - książka - pieniądze" (moja Mamusia była niepocieszona...) a wczoraj byłyśmy na basenie, na zajęciach. Zosia znów najmłodsza w grupie - więc jeszcze nie robi niektórych rzeczy. Taki mój mały gamoń :) Ale nie przenosimy jej do młodszej grupy - sama widzę, że dwa miesiące miną i dorówna do pozostałych dzieci.
Maciuś ma w pracy masakrę a teraz jeszcze zaczynają mu się zajęcia na uczelni. Jako student mógłby olać - ale jako wykładowca? Nie może nie iść, bo wszyscy zauważą :D Zajęcia ma co weekend, do stycznia. Ała... Z racji ostatniego luźnego weekendu będę miała dzisiaj w domu bandę chłopa. Będą konsumować zamówioną pizzę, pić alk w ilościach dla mnie niewyobrażalnych i grać na plejce. Wyniosę się z Zosią albo na górę albo w ogóle z domu, do przyjaciółki na ploty, o! :)
Mietek i Antek szwendają się po dworze. Ale coraz krócej, bo im w łapki zimno ;) Na noc i do misek wracają ;) Ciekawe, jak to będzie zimą...
A ja? Cóż - powtórzę się - potrzebuję kiwaczka...
Buziaki weekendowe :)
...jak mnie natchnienie znajdzie. Bo ja go znaleźć nie
potrafię. Żyję. Nie chudnę. Nie tyję. Burdel w głowie mam coraz większy. Ze
zdrowiem lepiej. Udaję przed sobą, że z psychicznym też. Gówno prawda.
Zosia jutro kończy roczek. A przecież dopiero wczoraj dowiedziałam się, że
jestem w ciąży :)
Buziaki wtorkowe.
...moich futrzastych dzieci. Jeszcze ze starego mieszkania :) Uprzedzę pytania - ależ tak, oczywiście, że, one leżą w umywalce :D
Gruby Mietek to ten czarny, Chudy Antoś to ten burek :) Moje misio-zajce...
Buziaki piątkowe, kichająco-prychająco-zagęgane... Nie wiem, jak my jutro do Bydgoszczy pojedziemy...
Jednak dopadł mnie, sqrwiel ponury...
...że się wyrażę jak dama. Sqrwiel - znaczy zaraz jakiś Wczoraj w pracy umierałam i gdyby nie to, że nie miałam siły się ruszyć zza biurka, to pewnie urwałabym się wcześniej do domu. Po wyprawie do US z deklaracjami VAT popadłam w czarną rozpacz, gdy okazało się, że trzeba jechać "już-teraz-zaraz" z deklaracją VAT-R/UE jednej z naszych spółek. Jednak są dobrzy ludzie na tej ziemi i z deklaracją pojechał Jerz (nie "jeż" i nie "Jerzy" - "Jerz", żarcik taki znaczy ;)) - mój bezpośredni.
Wniosek:
Szanuj szefa swego - możesz mieć gorszego!***
W domu przebrałam się w dresik i leżałam półżywa na fotelu połączonym z pufami. Zosia turlała się po podłodze wydając niesamowite radosne dźwięki a za nią turlał się Monsz. I chwała mu za to - ja nie miałam siły... Komputera nie dotknęłam nawet - więc zaległości u Was mam koszmarne - daj Boziu pozaglądam dzisiaj do Was :) No, bo dzisiaj jest nieco lepiej (w sumie - gdyby było gorzej, to po prostu nie dałabym rady wstać z łóżka... ), przytarabaniłam się do roboty, zapodałam polopirynę, wapno i chemicznego w wersji light, odpisałam na dwa mejle, poukładałam papierki w kupki i odpaliłam Vitalię.
I zmykam do tych kupek , Kochani :)
Buziaki czwartkowe (rany, to już czwartek??)
PS. W weekend do Bydgoszczy na zjazd rodzinny :) Oł je :) Obyśmy tylko zdrowi byli!! Ponieważ u Zosi katar z gilami do pasa trwał dwa dni (i już prawie zdrowe dziewczynisko!), to liczę na to, że i u mnie nie będzie się choróbsko ciągnęło dłużej... Gorzej, że wczoraj Maciek mówił, że i jego gardło zaczyna boleć :|
_________________________________________________________________________
***UWAGA: ZAWIERA TREŚCI ZWYCZAJOWO UZNANE ZA WULGARNE.
Kierowników dzielimy na 5 grup:
1. pedałów
2. superpedałów
3. antypedałów
4. pedałów - magików
5. pedałów - pirotechników
A oto dlaczego:
kierownik pedal mówi: "Ja cię Kowalski wypierdolę..."
kierownik superpedał mówi: "Ja was wszystkich wypierdolę!"
kierownik antypedał mówi: "Ja się Kowalski z tobą pierdolić nie będę."
kierownik pedał - magik mówi: "Ja cię Kowalski tak wypierdolę, że ty nawet tego nie zauważysz!"
kierownik pedał - pirotechnik mówi: "Ja cię Kowalski wypierdolę z hukiem!"
Jest jeszcze kierownik pedał - McGyver: "Ja cię Kowalski wypierdolę w kosmos gołymi rękami!"
Chore dziecko to biedniutkie dziecko....
... a rodzice niewyspani. Zocha ma gile do pasa i w związku z tym w nocy kłopoty z oddychaniem. Co objawiało się szlochem, wrzaskiem albo zawodzeniem średnio co 45 minut. Wstawaliśmy na zmianę - dać smoczka / zabrać smoczka / utulić / dać mleczka / nie dać mleczka (tzn. łapać butlę w locie, kiedy machała łapkami w proteście) / pogłaskać po pleckach / pogłaskać po główce / pogłaskać po karczku / przykryć / odkryć / obrócić na boczek / podnieść i ponosić chwilę (żeby gile spłynęły z noska, co by był nieco bardziej drożny) / wytrzeć spoconą szyjkę... I tak w kółko. Jestem nieprzytomna, ale szczęśliwa - bo Zosinka (pomimo zielonożółtych wstręciuchów wylatujących z nosa przy każdym kichnięciu) obudziła się uśmiechnięta i ta-ta-tająca :) Uffff.... Gorączki nie ma, chociaż Maciek wczoraj po wieczornym sprzątaniu dupki i przebieraniu do snu mówił, że całe ciałko miała ciepłe. Bidulinka nasza...
Dzisiaj mamy gościuff. Będzie Asia z Marcinem - standardowo na obiadku. Tęsknię za cotygodniowym, zwyczajowym spotkaniem obiadowym z moją Asią. Może powrócimy do tej tradycji? :) Menu na dziś: ogórkowa z ryżem; schabowy z ziemniakami i czerwoną kapustą; galaretka z żywymi truskawkami i bitą śmietaną (co poniektórzy :P). Tradycyjnie tak, o!
W przyszły weekend jedziemy do Bydgoszczy na zjazd rodzinny. O ile stan zdrowia Zosi pozwoli, rzecz jasna. W zeszłym roku obchodziliśmy 90 urodziny siostry Babci Maćka i tak się nam spodobało, że w tym roku organizowany jest zjazd w tym samym miejscu i tym samym gronie. Albo i większym :) Chciałabym ubrać kieckę z chrzcin Zosi, ale kureczka nie wiem, czy w nią wejdę, grrr... Nic to - ograniczę węglowodany i choć tłuszcz z brzucha nie zniknie przez 3 dni, to przynajmniej od środka nie będzie go nic wypychać :)
Ilością komentarzy pod "Zmierzchem" byłam (i jestem!) zaskoczona :) Poodpisuję Wam indywidualnie, jak będę mieć swobodny dostęp do kompa w chatce. Znaczy - jak ogarnę dom a Zosia będzie zajęta - snem, zabawą (Czasem lubi pobawić się sama. Cieszy mnie to, bo to też ważna umiejętność - "zajęcie się sobą", nie każde dziecko potrafi tudzież ma predyspozycje), BabyTV , bieganiem w chodziku za kotami, czy kradzieżą klamerek z suszarki.
Zdrowy tryb zycia poszedł się - ekhm - kochać. Że tak to ładnie nazwę. Piję świństwa, mało śpię, jadam wstręcizny, nie ćwiczę i jestem dla siebie samej niedobra. W głowie wojna*** i chyba udam sie po pomoc do specjalisty. Sama z sobą sobie nie radzę, to jak ma sobie poradzić ze mną Maciek? Jak mam być oparciem dla córeczki? Dobrze, że ona jeszcze malutka i nie kuma, że ma walniętą matkę... Dobrze chociaż, że widzę, że mam problem. Ale tak po prawdzie to tylko głupi by nie zauważył :|
Zosia w przyszłą środę kończy rok. Maks :)
Buziaki wtorkowe.
_____________________________________________________________________________________
***Doskonałe określenie Izuś...
Oglądnęłam w końcu "Zmierzch"...
...i jestem jednocześnie zawiedziona i zachwycona. Film dość
wiernie oddaje książkę a jednocześnie jest całkiem inny, niż sobie wyobrażałam.
Takie pomieszanie z poplątaniem. Jedyne, czego jestem pewna, to fakt, że Edward
wygląda zupełnie inaczej, niż w filmie. "Mój" Edward jest
przede wszystkim przystojniejszy, bardziej męski i nieco mniej - hmmmm -
nerwowy?. Ma nieco bardziej wyraziste włosy i nie ma tak wściekle czerwonych
ust ;) No w ogóle jest przedstawiony subtelniej - w ekranizacji to jest takie -
ja wiem? - przerysowane. Za to cała*** reszta -> klasssa :) I Bella i cała
rodzina Cullenów i Jackob i Charlie i przyjaciele Belli ze szkoły.
Widać - dał mi po czaszce ten film, skoro zamiast iść spać to siedzę i opisuję
swoje wrażenia :) Mój Monsz na ten przykład nie dał rady, w połowie powiedział
"dobranoc" i się elegancko ewakuował na pięterko ;) Co i ja
niniejszym czynię.
PS. A w głowie wojna - jak mawia Gudelowa. Albo bałagan - jak mawiam ja (wersji
light) tudzież burdel (w wersji normal) tudzież "popier....ło się
coś" (w wersji hardcore). Cosik chyba muszę ze sobą zrobić, bo trudno mi
samej ze sobą wytrzymać, ble!
______________________________________________________________________________
***No, może Victoria mogłaby
być płomienniej ruda ;)