...to jesień. Nie "przed Sylwestrem" - bo po drodze są Święta, nie "przed wakacjami" - bo tyle pysznych owoców i imprez zacnych i lodów i ... ;) Nie "po zimie" - bo na wiosnę pojawia się tyle nowalijek, że grzech nie korzystać, nie "przed urodzinami", "przed studniówką", "przed weselem" - bo to sugeruje, że "po" mogę znów przestać uważać na to, co do paszczy pcham. Teraz, na jesień, dla siebie, nie z okazji jakiejś okazji, ale dlatego, że czegoś mi przybyło w różnych partiach ciała, że nie podoba mi się odbicie w lustrze albo zdrowie nie-ten-tego.
Tak mnie naszło :)
Chudnę przyzwoicie - w ciągu trzech tygodni zgubiłam 2,6 kg, co daje nieco ponad 0,86 kg tygodniowo. Założyłam 0,7 kg, więc uważam to za sukces. Poza tym moje starsze dziecię chyba uważa mnie za szczupłą:
Napadów wilczego głodu raczej nie mam. W czwartek wieczorem byłam wściekle głodna, ale po prostu precz z kuchni poszłam. Spać. Bo gdybym wzięła "tylko ten malutki kawałeczek", to pewnie bym popłynęła... ;) Najfajniej mi z tym, że nie straciłam weny do odchudzania, mało mi tych zgubionych 2,6 kg, chcę więcej :) Ale już nie za wszelką cenę. I nie na czas - nie wyznaczyłam sobie ani "Sylwestra", "wakacji" i innych powyższych rzeczy i nie ma presji. Dużo więcej komfortu w tym odchudzaniu.
No, to znalazłam pozytyw w jesieni :D Wizja deszczu, chłodu i roztaplanych dojazdów do domu a później zimy, korków, zasp, ciemności i przenikliwego zimna powoli zaczyna mnie przerażać. Zeszło-tegoroczna, koszmarnie długa zima dała się we znaki...
...i tym optymistycznym :P
Buziaki sobotnie :)
PS. Zrobiłyśmy z Zosiakiem zaproszenia na jej urodzinową imprezę dla przedszkolaków. Wypisywała imiona dzieci sama :)
A najfajniejsze, że swojego brata też zaprosiła. Wojtuś ma własne, imienne zaproszenie. A niby go nie lubi...