Matka Polka jedzie na wakacje...
no wiec, trzeba sie do tego przygotowac, czyli wziac ze soba wszystko, co moze byc potrzebne! Dom (moze!) caly wziac, przeciez przewidywalnosc roznych sytuacji stymuluje wyobraznie do tego stopnia, ze moze lepiej sie...wogole nie wybierac nigdzie?! Otoz, (uwaga dla nadwrazliwych - nie czytac!)stalo sie to dwa dni temu w kraju, w ktorym przyszlo mi koczowac(chyba na wiecznosc zywota ziemskiego!) w autobusie dalekobieznym, jeden gosciu zadzgal nozem mlodego czlowieka, ktory nie byl winien niczego(czy nikomu - tego nie wiemy , ale z pewnoscia, temu, ktory go zadzgal ), a potem, dla uzupelnienia calej masakry - odcieta glowe Ofiary podsuwal kazdemu pasazerowi do wgladu! (ostrzegalam, ostrzegalam!) Potem, zterroryzowal caly autokar na kolejnych pare godzin, az wreszczie udalo sie policji ubezwlasnowolnic Tyrana...A ja to sie ma do wakacji? Otoz, ma sie o tyle, ze nie jestesmy w stanie przewidziec wielu sytuacji, ktore nam sie moga przytrafic. Czy kazdy z podrozujacych w owym autokarze byl przygotowany na cos tak strasznego? Nie! Moze to i lepiej, bo gdyby Ludziska byli na taki makabryczny seans przygotowani, znaczyloby to, ze jest to juz normalnoscia, i to byloby nienormalne! Rozumiem, wariacje pogodowe - choc przyznam, ze i w tym temacie - coraz trudniej o rozsadne planowanie! No, wiec, biore sie za pakowanie odziezy na upalne dni, odziezy na nieco chlodniejsze dni, no, ale na nagly atak zimy w srodku lata - nie mam juz sily sie przygotowac! Padam na przedbiegach! A tu jeszcze tyle drobiazgow bez ktorych sie (podobno) obejsc nie bedziemy mogli! Jak to wszytsko ogarnoc? Nawet jesli trzeba wziac rzecy na wypadek sytuacji (bardzo) przewidywalnych, to standarty kosumpcyjne dzisiejszego swiata zakladaja mnogosc przedmiotow tak wielka, ze mozna juz sie tym zameczyc "przed" , a"po" tez ktos sie z tym za bary wziac musi...tylko kto? Matka Polka oczywiscie! Nie wiem czy to wzytsko trzyma sie jakos logicznie calosci, ale jako Matka Polka jestem za to wszytsko odpowiedzialna, i juz troche mnie to meczy...
Nie chce Mu sie zyc,
i nawet Mu sie nie dziwie. On mowi, ze nikt nie chce Mu pomoc. lezy w szpitalu juz szesc miesiecy. Z kazdym tygodniem przybywa Mu nowych problemow zdrowotnych. Jest juz tym zmeczony. Mial przeszczep pluc, nawet nie wiem kiedy, ale juz jakis czas temu...Potem cos Mu sie pokomplikowalo...Lezy juz taki zmarnowany. A jak juz ktos lezy z cierpieniem swoim jakis czas, to wszyscy zdaza sie do tego widoku przyzwyczaic, co nie szawsze dziala na korzysc chorego. Moze poprostu nie ma juz dla Niego pomocy radykalnej? Nie wiem. Wiem jedno, ze On nie ma ochoty zyc. Do tego jeszcze - slabo mowi po angielsku , wiec czasami probuje cos odgadnac z pomoca paru znanych mi wyrazow jezyka wloskiego, i jakos sie dogadujemy... Wiem, ze juz sie poddaje...Ale nie tak do konca, wiec podbudowuje Go...Ostatnio zobaczylam jego noge , na ktorej pokazala sie zyla grubosci tak duzej (nie chce uzyc tu porownania, bo moge zniesmaczyc wielu z Was...) ze, az sama sie przestraszylam! Dalam sama sobie czas na oswojenie sie z tym widokiem, i nawet probowalam (lekko) przez rekawiczki - dotknac tej zyly. Taka walka z wlasna przekora, ktora mi daje jakas satysfakce z wygrana z wlasnym wstretem, uprzedzeniem...Az w koncu, poprosilam, zeby sie nie poddawal, bo sam nawet nie wie komu i w jaki sposob sluzy swoim cierpieniem. Spojrzal na mnie z wielkim niedowierzaniem, i jakas iskierka radosci w nich zaplonela, slowo daje! No, to juz sie nie powstrzymalam, i poprosilam, by jedno ze swoich cierpien - ofiarowal w mojej intencji...Nie moglam przejsc(przeciez) kolo takiego Skarbu! Musialam zaczerpnac z Niego! Tak mi podpowiadal rozsadek. Zebralam o dar u Chorego, Cierpiacego, a On Sam - zdziwiony!-odkryl, ze zdrowi tez potrzebuja lekarza! Fizycznie - zdrowi...Ale czy duchowo? On , chory na ciele, wydaje sie pokonywac nas o spory dystans w swojej wielkosci i wlasnie to chce Mu powiedziec, tylko czy sie dogadamy w takich subtelnosciach? Musimy!
mam wlasnie nocke
w szpitalu...Kleja mi sie oczy, znak to, ze mam wziac sie razniej doroboty...Niestety, pozarlam sobie, az mi nie dobrze! Ok, moge to jakos upchnac w kaloriach spalonych, w koncu caly Bozy dzien na nogach, a w dodatku zadzwonili na nocke dopiero o osmej wieczorem, wiec nawet nie zamknelam oka, tylko tak z marszu...Jak wroce za ok, pieciu godzin - to mysle, ze rune na "bety", jak dluga, o odespie...Tia...tylko z Dziecmi kto bedzie? Ej...Jakos to bedzie! No coz, spadam na chirurgie, bo tam mnie potrzebuja...Na razie! Milegodnia Wam zycze!
No i sie podnosze...
z, ktorego to juz upadku (wagowego?)? Nie wazne! Podnosze sie i kropka! Wasza pomoc jest tu nieoceniona! Wiem, ze i Wy tez macie swoje "przyplywy" wagowe, i Wam nie latwo sie "nawrocic".Wiec, popieram Was w Waszych dazeniach do "lekkosci" ciala(ducha - nie koniecznie...) Juz mnie mniej o jeden kilogram! A ile wysilku w to poszlo? Same(sami) wiecie...Pamietam (wciaz) te zawistne spojrzenia niektorych kobiet na widok mnie w wersji 6o-sciu paru kilogramow...Co bardziej pocieszajace, to spojrzenia mego meza , ktore nie pozoztawialy zadnych watpliwosci - pozeral mnie wzrokiem! No, a teraz? Chyba blizsze (mojemu) mezowi jest pozeranie ...Nawet nie bede sie zaglebiala w ten temat.
Marco
przypomnial mi o najpiekniejszych wakacjach jakiekolwiek mialam w swoim (juz nie takim krotkim!) zyciu...Lezal cicho w swoim lozku, nic nie mowiac. To chyba ja sprokowalam Go do mowienia. Jakos tak chyba...No isie rozgadalismy. Okazalo sie, ze ma w rodzine bratowa , ktora jest Polka. Przypomnial;am sobie pare wyuczonych na pamiec fraz z wloskiego, i tym rozczulilam Marka, no bo jakas "straniera" w Kanadzie mowi po wwlosku! No i dobrze...Trzeba chorych rozweselac. Dzisiaj z koleji - Marco zadzwonil w mojej obecnosci do swojej znajomej (tez Polki - mieszkajacej w Costa Rica. No i nie obylo sie bez prezentacji mojej osoby (chociaz telefonicznie...) Owej Znajomej. Znajoma wymienila w krotkiej konwersacji ze mna - wszytskie zaslugi Marca w Jej zyciu. jednym slowem - Dobry z Niego Czlowiek!
Teraz wlasnie, marco dostal na pare godzin przepustke do domu, i jakos tak ...smutno mi sie zrobilo... Poczulam sie dokladnie tak jak dwadziescia pare lat temu, gdy musialam juz wracac do siebie po wizycie w Italii...Zostawilam tam tak wiele wspomnien, a zabralam garsc serdecznosci, zdjecia i zapach kwiatow, ktorych u siebie nie mialam...Marzy mi sie , aby kiedys rodzinnie odwiedzic znowu te miejsca, ktorych niegdysiejsze piekno - przepelnaialo moje zdolnosci chloniecia tego, co za soba kryly...Czy jeszcze tam pojade? Czy zobacze Ludzi, ktorzy mi pomogli? Wiele sie juz od tego czasu zmienilo, bardzo wiele...Moze i nie warto juz wracac do rzeczy, ktore inaczej bede dzisiaj "sie wydawaly", inaczej smakowaly, inaczej pachnialy? Ech, zycie...A tym czasem, zbliza sie przerwa a w raz znia - pachnaca kawa, ktora zapach jest mozliwy "tu i teraz", za pare groszy, bez dalekich wyjazdow...
teraz
odywa sie proces odzyskiwania odwagi by sie przynac do prwdziwej wagi...Jedno Wam powiem, zaprepascilam swoja ciezka charowe...I wiem jak, poprostu zaczelam jesc coraz wiecej...wiecej...wiecej...I oto mam juz ...80 kilo! No! Wyrzucilam to z siebie! A etraz....No coz, prosze o doping!
Powrot na lono odchudzjacych sie...
...ano, znowu przybylo mnieobjetosciowo. Nie uwazam (juz) tego, za najwazniejszy problem w zyciu, ale...Czas znowu powstac. Nie mam juz tej werwy, jaka mialam dwa lata temu, ale tez, pamietam radosc z obnizenia wagi o przeszlo dziesiec kilosow! Czy mnie sie uda? Nie wiem, ale sam fakt, ze tesknie do siebie samej z przed dziesieciu kilogramow - obowiazuje! No, i tez(jakby inaczej?) tesknie do mojego wymadrzania sie na lamach wlasnego pamietnika, i z pasja ekschibicjonistki ( tylko nie pewnej, prez jakie "ha" sie to pisze? - chyba, przez "samo h") obnazala bede swoje wnetrze...No coz, taka potrzeba chwili, wiec...
mialam nadzieje,
ze wszytsko zaczelo sie prostowac(w ostatnim wpisie...)Nawet nie bede komentowala co i jak sie przetoczylo przez moje zycie! Jeden wielki huragan! Moze dobrze? Przejrzalam na oczy, i wiem co trzeba zmienic....tylko jeszcze sil troche, zeby sie za bary z zyciem wziac...Jak paciorki rozanca ...z nimi wytrwam!
Ok...
to mam troche do nadrobienia! otoz, po krotce - bom w parcy, i korzystam z [przerwy...Siostra ma raka...jednak...Ale, nie agresywnego, wiec, Bogu dzieki! Jest juz po pierwszej chemii...Zniosla ja dobrze. Nastepne - moga byc gorsze, ale to wszytsko , zeby zabic rakowe komorki, wiec, niech sie dzieje wola Boza!
Ja wlasnie wychodze( nmam nadzieje, ze wychodze!) z dola, ktory mnie porzadnie przestraszyl! Moze ta zima dluga i ciemna, szara, spowodowala moje "zawieszenie"? Oby! (tylko to byl ten powod...) niestety, z planow zrzucenia wagi - nici...nic w tym poletku nie wychodzi...Robuie sie coraz wieksza...Nawet nie wiem, czy umiem jeszcze sie wziac za siebie? Na co ja jeszcze licze? Na cud! no, to chyba sie strescilam, siebie i swoje nastroje...Oby do wiosny!
Czekanie na rezaltutaty
wynikow Siostrzanych - trwa...Strach ogarnia Siostre coraz wiekszy...Ja - w pracy-nie powiem, mam ostry wycisk. Moze to i lepiej? Czas - doslownie! - pedzi jak szalony. W przerwach miedzy praca a dniem, ktory ma sie zaczac - uswiadamiam sobie, ze ponioslam totalne fiasko na niwie wychowawczej swoich Dzeci. Chca to zrobia, nie - to nie robia, a ja ? Rece mi opadaja! Wychodzi na jaw cale moje niezdyscyplinowanie, no bo jakby inaczej! Coz mozesz przekazac w temacie, jesli sama nigdy nie swiecilas przykladem? Boze ja naprawde zapedzam sie w jakis zyciowy "kozi rog", i blady strach mnie ogarnia, co z tym wszystkim dalej bedzie? Nie mam dalszych planow niz "do jutra", a samo jutro - mnie przeraza, wiec chowam glowe w piasek, i tak tkwie...Patrze tylko wokol na tytuly naukowe, jakich dorobili sie Ci, ktorym uprzatam biorka, a sama? Pogrzebalam wszytko w braku wiay w siebie...No i Dobry Boze, jak Ty to wszytsko rozsadzisz? Ale to juz Twoj problem, a ja-coz-zagonic musze Dzieci do prac domowych, to moj "najdorazniejszy" problem i jak w kazdym takim - wolam o pomoc!