Byłam dzisiaj w Tęgutach
Normalnie nazwa tej miejscowości mnie powaliła. Ale dopiero dzisiaj. Wcześniej rowerkiem też tam dojeżdżałam, ale kojarzyło mi sie raczej z ciągutkami, a dzisiaj już prawidłowo po prostu z tęgą babą. Widocznie to, że byłam kiedyś blondynką jeszcze czasami się ujawnia.
Ale zimno było dziś, słoneczko mnie zmyliło. Czapeczkę wzięłam tylko dla osłony przed słonkiem, a potem byłam podwójnie zadowolona, bo inaczej cały rozum by mi wywiało. Za to kończyny chwytne mało sobie nie odmroziłam. Czego to człowiek (czytaj: kobieta) nie zrobi, żeby schudnąć! Chwalę się tak, bo właśnie dziś wróciłam z krainy leniwców plamistych. Zaliczyłam godzinę tanga z księciem małżonkiem i półtorej godzinki na roweku po górach i dolinach. Duma mnie tak rozpiera, że chyba jeszcze poprasuję z rozpędu stertę prania. Ale to tylko "chyba", nic pewnego, bo jak Michnikowskiemu "to szybko mija mi".
Jeśli chodzi o księcia małżonka, to doszłam do wniosku, że z facetem trzeba jak z dzieckiem, trzeba mu ustąpić, jak mądry głupiemu, hihi. Wczoraj z koleżanką stwierdziłyśmy, że faceci po prostu mają jakiś defekt, który po pewnym czasie się ujawnia, ewentualnie jest widoczny od początku. Wtedy lepiej, bo wiadomo w czym rzecz. Trudno, towar wybrakowany, nic nie da się zrobić!
Wczoraj imprezkowałam! Fajnie było, zlazło się do nas 10 osób. Popiliśmy piwka. pogadaliśmy, pojedliśmy, było wesoło. To była taka inauguracja długiego weekendu majowego. Oj, bo zapowiada się ciężki okres. Imprezki lecą jedna za drugą. Mam nadzieję, że przed 7.05 wrócę do normy :)
Jeśli chodzi o dietkowanie, to całkiem nieźle. Trochę poszalałam, ale nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Nie przeholowałam, jednak dziś na wagę nie stanęłam. Po pijaku się nie ważę, hihi. Od dwóch dni biorę tą zelixę i czuję się dobrze, minęła mi chcica na żarcie. Zastanawiam się, czy to nie efekt placebo, bo nie chce mi się wierzyć, że to tak od razu działa. Kto to tam wie? W zasadzie nieważne, grunt to normalnie jeść i nie podjadać.
Kopniaki były zdecydowanie za słabe!
Czy u was w pamiętniczkach też dzieją się takie dziwne rzeczy? Wpisy rozciągają mi się niemiłosiernie. Raz tekst sam przechodzi do następnej linijki. Innym razem trzeba podzielić enterem" i czasami wcale się nie daje. Wkurza mnie to!
Wrrrrrrrr....
Przed chwilą skasowałam przez te "udoskonalenia" dość długi już wpis i nie wiem, czy chce mi się jeszcze raz to samo pisać. Spróbuję:
Doigrałam się! Oficjalne ważenie pokazało 0,4 kg więcej niż tydzień temu, ale 1,2 kg mniej niż wczoraj. Nic nie rozumiem. Ale mogę przypuszczać, że to wina mojego lenistwa. W ogóle nie jeździłam na rowerku. Chociaż tutaj swe trzy grosze wtrynił też książę małżonek. Raczył mi wypomnieć, że nic się dla mnie nie liczy oprócz trasek rowerowych, na które się "ciągle" wypuszczam i nie mam już czasu ani ochoty, żeby poćwiczyć z nim tango. A to nie prawda!!!!
To on siedział zwykle obrażony, gdy wracałam z przejażdżek. I to on był śmiertelnie zmęczony. No tak, ale powinnam była czekać na niego aż wróci z pracy (nie wiadomo kiedy) i liczyć, że może akurat dziś jest ten dzień, a nie wybywać nie wiadomo dokąd. Z tego też powodu opuściła mnie motywacja do rowerkowania. Pewnie do niej wrócę, ale na razie jakoś mi nie tak.
Wczoraj spotkałam sąsiadkę, no i od słowa do słowa, zachwycona pochwaliła się, że przez miesiąc schudła 4 kilo zażywając "zelixę" i bardzo ją chwaliła. Już wcześniej znajoma pani doktor polecała mi ją, ale po przeczytaniu komentarzy na forum jakoś przeszła mi ochota na stosowanie tego specyfiku. Tylko, że wtedy jakoś chudłam i nie miałam takich napadów wilczego apetytu. Ale wczoraj, po tym spotkaniu ze świadomością, że znów chce mi się żreć, podreptałam do pani doktor po receptę i zalixa leży sobie już i czeka na jutro rano. Zobaczymy! Sama nie wiem, czy dobrze robię. Ale wiecie, co mnie przekonało jeszcze? Obejrzałam filmik z zeszłych wakacji. Lepsze niż horror. Wcześniej go nie widziałam i żyłam w błogiej nieświadomości. A tu się okazało, że byłam grubsza niż kobietka, o której myslałam, że ta to dopiero jest gruba. "Piła" przy tym filmie to pikuś.
Wczoraj jednak przeholowałam
A zaczęło się tak niewinnie. Trzymałam się dzielnie z dietkowaniem do obiadu. Ale potem dopadła mnie taka chcica na żarcie, że szok. Próbowałam zagryźć ją jabłkiem, potem drugim, zapić herbatką. Nic z tego. W końcu musiałam pójść do sklepu, bo sie folia aluminiowa skończyła do pieczenia, no i zakupiłam pierniczki w czekoladzie. Oczywiście diabełek na ramieniu wciskał mi ciemnotę, że to dla dzieciów i księcia małżonka, ale nie wytrzymałam i w rezultacie wciągnęłam chyba ze 4. Potem, ponieważ dalej chciałam coś mielić zębiskami, dorwałam się do żelaznej porcji wfli ryżowych. Zanim zasnęłam wciągnęłam całą paczkę - jakieś 350 kcal. Nic dziwnego, że dziś rano 83,7 kg. Jutro ważenie!! Wiem, to wszystko przez lenistwo, bo jakbym się wczoraj zmusiła do przejażdżki rowerkiem, byłoby inaczej. Cały tydzień zero ruchu! Wstyd!Proszę nakopać mi do dużej dupy, bo się należy!
Nie miałam motywacji do pisania
Chyba byłam po prostu zmęczona. Jednak to sprawdzanie od rana do wieczora dało mi się we znaki. Nawet nie chciało mi się poodpisywać wam, choć na chwilkę do was zajrzałam. W niedzielę, jak wróciłam na łono rodziny.
Jakaś taka do kitu jestem. Zero motywacji do życia. Ale dalej się odchudzam, tylko już zupełnie bez entuzjazmu. Zresztą, czym tu się podniecać po 11 tygodniach marnych efektów. Po prostu dalej jedziemy z tym koksem i tyle.
Wczoraj zrobiłam sobie nowe pazurki. Myślałam, że poprawię sobie trochę humor. No właśnie - pomogło na trochę. Książę małżonek ocenił: wygląda jakbyśmy znów mieli remont w domu. Niech sobie gada co chce, mnie się podoba. Ten efekt nazywa się moro brąz.
Dietka od pani Joasi jakaś taka w tym tygodniu bardzo uboga. Zobaczymy, jak sobie z nią poradzę. Do piątku jeszcze trochę czasu, ale waga stoi w miejscu. Nic dziwnego, bo nic nie ćwiczę a i trochę nagrzeszyłam, ale tylko trochę.
Zajrzę jeszcze do was, poodpisuję i idę lulu. Buziaczki!
Podobno zbliżam się do celu?!
Chyba umrę ze śmiechu, bo tak przywitała mnie Vitalia, gdy wpisałam swoją dzisiejszą wagę. Nawet połowy tego, co mam zamiar nie zrzuciłam, a oni mi taki kit wciskają. Nie wspomnę, że gdy schudłam przez tydzień 0,2 kg to powiedzieli, że idę jak burza, hihihi. Tym razem 0,5 kg, nie jest źle, no ale bez przesady, wcale się tak do celu drastycznie nie zbliżyłam. Pozdrawiam serdecznie, bo chyba do poniedziałku nie dam rady zajrzeć na vitalię. Będę sprawdzać wypociny szóstoklasistów. Obym trafiła na jakąś dobrą szkołę :)
Najadłam się jak bąk!
Ale wszystko zgodnie z dietką. Dwa razy sprawdzałam i nawet ważyłam. Było, że trzeba wtrząchnąć 490 g gulaszu z pieczarkami i kaszą gryczaną no to pochłonęłam tę furę. I ledwo dotoczyłam się do kompa. Tak myślę, że trzeba było zjeść połowę, przecież jutro ważenie. Trudno, już jest wszystko w dupie i nikt mi tego nie wyłupie (jak to ktoś miły powiedział).
Samopoczucie dalej beznadziejne. Ale wieszać się jeszcze nie będę, z resztą to bardzo nieestetyczne. No chyba, że dalej tak będzie wiało! Brrr, zimno!
Chyba jestem meteopatką
Wraz z popsutą pogodą zepsuł mi się dobry nastrój. Dzisiaj w szkole miałam wrażenie, że mam do czynienia z bezmózgowcami. Dyrekcja znów przydzieliła mnie do kolejnego zespołu naprawy czegoś tam. Na basenie nie byłam, bo nie miałam się z kim zabrać. Na rowerze również nie jeździłam, bo padało i zrobiło się zimno jak cholera. Książę małżonek znów zadbał o to bym poczuła się zbędna i niekochana. W ogóle do dupy to wszystko. Już wczoraj byłam taka, a dziś jest jeszcze gorzej. Wszystkiego mi się odechciewa. E tam, kończę na dziś, bo same smutasy wypisuję.
Padam na dziób
Niedawno wróciłam do domu, oczy mi się już same zamykają, a jutro do roboty, ech...:(
Stolica, jak stolica. Muzeum Powstania Warszawskiego bardzo ciekawe. Sejm, jak to sejm. Cóż więcej? Piękna pogoda, wycieczka udana, ale wrzaskuny w autokarze mnie wykończyły.
Oj, nagrzeszyłam dzisiaj, że ho, ho. I lody, i KFC i ta nieszczęsna czekolada, którą się wcale z dyrekcją nie podzieliłam. Jutro chyba czeka mnie podwójna porcja rowerka.
Przyroda pur
Wyjeździłam się dziś na rowerku za wszystkie czasy. Dojechałam tak daleko, że sama się przestraszyłam, że nie dam rady wrócić. Wiecie po czym poznać motocyklistę optymistę? Po muchach na zębach! A ja chyba ze dwie połknęłam (podwieczorek zaliczony), bo dychałam jak astmatyk. Już po pierwszej powinnam była pamiętać, że trzeba gębulę trzymać zamkniętą. Poza tym z przyrodniczych okazów zobaczyłam śliczniusią wiewióreczkę, dwa bociany na gnieździe, dwie czaple (albo co innego) na łące. W lesie są całe połacie przylaszczek i takich innych fioletowych kwiatków, których nie rozpoznaję. Następnym razem wezmę aparat i może jaką lornetę, to przyjrzę się tym czaplom. Ale jak znam życie już ich tam nie będzie.
Piękna niedziela!
Wczorajszy dzień był bardzo sympatyczny. Najpierw parę godzin poświęciłam na przygotowania do koncertu. Wpisywałam nutki nowych utworów, żeby potem nauczyć się ich. Zawsze to łatwiej, jak jakiś samograj odegra wszystko, niż samemu brzdękolić jednym palcem :) Ostatnio czuję się jak ta żaba z dowcipu, bo chciałabym być jednocześnie w dwóch miejscach. W następny weekend nasz chór jedzie na festiwal do Łap koło Białegostoku. Do tej pory zawsze brałam udział w takich wyjazdach, bo są po prostu ekstra. Mimo zmęczenia i wysiłku, można naładować akumulatory emocjonalne na kolejne miesiące. Niestety w tym roku termin wyjazdu nałożył sie na sprawdzanie sprawdzianów szóstoklasistów. Jestem egzaminatorem i od paru lat korzystam z okazji, żeby zarobić parę groszy ekstra. Słowo daję, napewno zrezygnowałabym ze sprawdzania, ale na przełomie czerwca i lipca jedziemy z chórem jeszcze do Czech i tutaj musimy uczestniczyć w kosztach. A ponieważ jedzie nas dwójka (ja i książę małżonek), to wydatek przedwakacyjny spory. Warto zatem coś zarobić przedtem. Rozsądek tym razem górą.
Niestey nie zdążyłam wczoraj pojeździć rowerkiem, bo z okazji urodzin obiecałam jubilatowi, że zafunduję mu jakieś ekstra spodenki, a że w reservie była akurat promocja, to się dobrze złożyło. Potem jeszcze zakupiliśmy torcicho i szampana i czekaliśmy na znajomych w Teatralnej. Było super! Wytańczyłam się, że jeszcze nóg nie czuję. Książę małżonek podsumował mnie nawet komplementem, że jednak najlepiej tańczy mu się ze mną i to nie tylko tango. Miłe!
Jutro jadę do stolicy! Oczywiście z bandą 45 dzieciaków, ale na pewno będzie fajnie. Będziemy zwiedzać nasz parlament. Muszę się pochwalić, że mam w swojej klasie syna poselskiego. ;) A poseł nawet się szarpnął i mocno dofinansował wszystkim dzieciom wycieczkę. W programie mamy też zwiedzanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Podobno niezłe przeżycia. Pogoda też zapowiada się niezła! Jedyny mankament tej wycieczki: moja dyrekcja też jedzie.
Diektowo od wczoraj marnie. Ale bez żadnej przesady. No, torta musiałam spróbować i szampana, i potem 2 piwka. Ale tylko 2! Zatem sukces. Waga też była łaskawa: ani w górę, ani w dół. Na jutrzejszą wycieczkę zakupiłam już jakieś soczki wieloważywne i chleb pełnoziaristy, więc zamiary mam całkiem przyzwoite. Czekoladę też kupiłam, gorzką, ale tylko po to żeby się podlizać dyrekcji :)