No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Nikt tu i tak chyba nie zagląda, ale się pochwale. Pyknelam prawie stówkę w niedzielę, jadąc rowerem.
W przyszłym tygodniu, jak pogoda i siły pozwolą, to myślimy z Ukochanym o trochę dłuższej trasie. Tym razem chyba jednak wezmę spodenki rowerowe. Dupsko się obtarlo.
Nie cierpię rolek. Ale próbuje się przełamać aby jeździć. Wzięliśmy z Ukochanym rowery i pojechaliśmy na ścieżkę rowerową, gdzie jest równo, nie ma dużego ruchu i samochodów w pobliżu. W naszej wsi rowery mogą jeździć po ulicy, więc musiałabym na rolkach też po ulicy jechać. Kierowcy są ostrożni, ale ja się za bardzo jeszcze stresuje 0odczas nauki jazdy i nie mam pewności, że nie wjechała ym pod koła.
W domu Ukochany zrobił jakieś tajskie danie z tofu. Wyszło pyszne. Chętnie będę tak częściej jeść.
Obecnie waga wzrosła i prawie dwa kilo w dwa dni. Okres. Ale to nic. Liczy się, że idzie coram w dół.
Za dwa tygodnie city run, a ja nie mam sił by trenować do biegów. Dziś 37km rowerem i 8h stania w pracy. Ze "sportu" to mam siły ttlko na medytację. Z czego prawie zasnęłam.
Z czynności w domu to dojeżdżam pralkę. Z tą już nie mam sentymentu na 1400 obrotów. Tamtej mi było żal, bo zdarzało się że głośno się rozpędzała. Ta jest cichutka, że nigdy nie wiem czy nadal chodzi czy skończyła. Wolałam słyszeć wirowanie.
Sobota - dzień ważenia. Nie mówię, że zaczynam od nowa, ale mimo wpadek i porażek notuję dalej moją wagę i pomału idę do celu. Bardzo pomału, bo zaczynałam z wagą 74,1 kg pod koniec zeszłego roku.
Na dietę Vitalii patrzę bardzo z przymrużeniem oka. Jest po prostu słaba. Owszem, ja bym na niej schudła, bo generalnie jedząc 1600 kcal bym schudła. Jednak nie z tym, co ja bym musiała na niej jeść. Prędzej bym się chyba w kanale tutaj utopiła niż przeżyła na tej diecie zachowując zdrowe zmysły. Jem więc po swojemu.
Rano zjadłam własny chleb, który piekę w maszynie. Pszenny, dość kaloryczny, bo na mleku i maśle z łyżką cukru. Ale jest tak smaczny, że żaden holenderski chleb mu nie dorównuje smakiem i gęstością.
Na drugie pomerdałam trochę łyżeczką w skyrze. Cały bak ma jakieś 360 kcal, więc jakbym go wciągnęła na raz - nie byłoby źle. Zjadłam około połowy lub jeszcze mniej.
Później poszłam biegać. Obiecałam sobie biec spokojnie, ale oczywiście nogi same poniosły. Tylko problem dla mnie jest taki, że nogi niosą, ale nie daję rady dość oddychać, aby ten wysiłek dotlenić. Więc szybko się zaczynam dusić i brakuje i powietrza. Co zwolniłam to łapałam się na tym, że znó biegłam na granicy sił. Praktycznie cały czas miałam tętno progowe. Nie to sobie obiecałam, więc byłam trochę zła na siebie.
Gdy już szłam do wsi to jechały akurat jakieś samochody jakby na zjazd. Między innymi drewniany ford T z początku XX wieku. Taki widok nie jest rzadkością w Holandii. Co weekend takie zabytki wyjeżdżają na drogi. Ale, żeby ich 20 pod rząd jechało razem, w jednym kierunku? Miałam farta, że to widziałam.
W domu czekał mąż z chińskim kubkiem. Tak nazywamy to danie inspirowane fast foodem z sieci Chińska Patelnia. Zakochałam się w smażonym makaronie i taki lubię właśnie w domu. Wszystko home made.
Wieczorem wpadł kolega na planszówki i rywalizację na konsoli, więc najpierw usiedliśmy do kawki i mąż podał ręcznie robione apelflapy. Mogę tylko zgadywać, ile to kalorii.
Zaś do zajadania stresu wynikającego z rywalizacji, mieliśmy orzeszki borrel noten i miśki prażynki. Ja do tego jeszcze wypiłam butelkę wina.
Podłączyliśmy konsolę do rzutnika, aby lepiej się grało. No i szczerze - NIE MAM W DOMU TELEWIZORA.
W sobotniej gazecie lokalnej znalazłam informację, że istnieje firma w okolicy, która robi oranżadę z tulipanów. Piłam już piwo i wódkę z tulipanów - oba ohydne - ale oranżada to niezła ciekawostka. Cena jest dość wysoka bo chyba 14 euro za butelkę, ale może kiedyś....? Kto wie.
W Holandii zaczyna się okres jednodniowych świąt schowanych gdzieś w środku tygodnia. W środę był dzień króla, przed nami dzień wyzwolenia. Na ten drugi nasza firma akurat nie przewiduje wolnego, ale normalne instytucje i biura mają wolne. Ja pracuję fizycznie.
Do pracy jeżdżę rowerem. Czasem - jak pogoda i zmęczenie w nogach pozwala. No i ważna sprawa -aby dojechać na czas muszę wstać pół godziny wcześniej niż normalnie, wiedząc, że mąż jedzie i tak autem w tym samym kierunku...
Więc cośtam kalorii ekstra spalę, jak jadę rowerem. Około 700 kcal dziennie więcej.
---------------
Dziś mam wolne. Zawirowania z dostarczeniem pralki z wczoraj, uziemiły mnie dziś w domu. Pisałam o tym tutaj. Koło 12-13 powinnam mieć panów w domu. Nie śpię od pół do szóstej, bo tak zaczyna się mój rytm dnia. Zjadłam płatki czekoladowe z mlekiem [420kcal] i zrobiła owsiankę na później. Muesli w owsiance musi napęcznieć, więc zawsze robię na zapas. To kolejne 500 kcal. Zatem do celu zostało mi 800 kcal.
Plan na dziś przewiduje fryzjera, więc i jazdę rowerem około 35 km. Mąż wziął auto, a ja mam opcję albo rower albo z buta. Obie opcje są możliwe fizycznie, bo to tylko 3h marszu energicznego, ale jak panowie przyjadą z pralką później, to będzie trochę za ciasno z czasem. Rower jest bezpieczniejszy, bo to tylko godzinka pedałowania. Jeśli pójdę pieszo to z powrotem wrócę z mężem, bo on też ma wizytę u tego samego fryzjera w mniej więcej tym samym czasie. Niestety dostawa pralki wszystko zmienia.
Dodatkowo dziś chcę zrobić pierwszy dzień wyzwania z jogi - mam od roku abonament Asana Rebel i ledwie korzystam. Czas to zmienić.
Chcę też dziś iść pobiegać. Ostatnimi dniami bardzo puchły mi nowi i nie biegałam wcale. Mam poczucie winy. Dziś jest szaro i nieciekawie, ale mam czas do 11-tej, więc można pyknąć kółko wokół wsi - 5 km.
Chciałam dospać, ale sąsiad ma trzeci tydzień remont, więc trochę lipa.
Przejrzałam jadłospis Vitalii. Kolejny niejadalny tydzień Smacznie Dopasowanej. Mam ostawione rzeczy wegetariańskie, bo w mięsa nie chce mi się bawić, a jak mam ochotę na plaster szynki to to tylko jakieś 50 kal, więc podchodzę do tego na luzie.
Moja owsianka jest ciekawsza. Tutaj 400 kcal za lekko kwaskawą owsiankę. Ja mam 500 kcal za słodką owsiankę. Słodką owocami i niekwaśną, bo używam gotowej owsianki z kartonika. Skład mojej owsianki: mleko, serwatka
6%, płatki owsiane, sól. Do tego daję płatki owsiane 30g, orzechy do wyboru 20g i owoce z puszki [Składniki: brzoskwinie 25,7%, gruszki 25,7%, woda, cukier, ananas 4,3%, winogrona 4,3%, syrop glukozowo-fruktozowy, wiśnie 1,9% (wiśnie, kolor: E127), przeciwutleniacz: E300, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, E = substancja pomocnicza zatwierdzona przez UE.]. Z czego ten cukier i syrop to mój wybór. Podczas gdy dietetyk Vitalii - choć zaznaczyłam, że nie chcę cukru - daje mi rzeczy słodzone miodem. Głównym składnikiem miodu jest CUKIER. Miód nie jest zamiennikiem cukru, ale cukrem. Po prostu. Cukier brązowy jest cukrem. Trzcinowy jest cukrem. A jednak dostaję miód w jadłospisie. No ludzie. To kosztuje pieniądze, a jednak nie warto.
Żeby schudnąć muszę sama jeść te 1600 kcal i trzymać deficyt. Samo 1600 kcal nie jest super dla mnie wyjściem, bo są dni, kiedy spalam 4 tys kcal wg Garmina na moim ręku. Teraz trzeba ograniczyć liczbę dni, kiedy jem 4 tys kcal ;) Jak na przykład dzień króla.
Więc podsumowując - dziś fryzjer, joga i bieganie plus rower. Do zjedzenia pozostało 700 kalorii. Planuję wciągnąć ravioli, które mąż mi kiedyś tam kupił. Zostanie pewnie kalorii jeszcze na kawę z lekiem. A dodając zapas Garmina to i cała pizzę mogłabym wciągnąć. Choć spróbuję tego nie robić.
Tymczasem zostawiam Was z ciekawym artykułem o tym, jak udając, że się nie popiera diet, sprzedaje się diety. Noom paradox.