znów pada...
a już miałam nadzieję,że więcej słonka na niebie... . Rano się zważyłam, oj, żałość wielka, tylko minus 200g ale mam babskie dni, może to dlatego. I tak cieszę się,że te 200g to nie w górę tylko w dół.
Dietki przestrzegam, ciągle ważę, odmierzam i przeliczam. Niczego nie opuszczam, wyjadam dzienne porcje . Nie odczuwam głodu, to chyba dobrze...
Dzisiaj rano byłam u fryzjera, po wakacjach nad morzem, bardzo wypłowiały mi włosy i odrosty zrobiły się długie. Teraz czuję się świetnie, kolor ciemne tabasco i parę cienkich pasemek miodowych. Kupiłam też materiały na dwie spódnice i zaniosłam do krawcowej. Ten zakup całkowicie mnie "uzdrowił" a właściwie to moje podłe samopoczucie.
Jutro jadę do pani dr dietetyk, ciekawa jestem, co powie na moją wagę... .
ciągle pada...
Wisła wylała na pola, podeszła pod wał, pod asfalt. Tylko patrzeć jak wleje się na podwórko ...a może nie... może już przestanie padać i się to wszystko uspokoi. Szkoda byłoby mi tych roślinek, całego ogrodu...... .
W weekendy z dietką gorzej, choć się b. pilnuję to jednak zawsze coś skusi, a to małżonek podsunie jakiś owoc, a to gryz serka do lampki wina itp. Nie chciałabym zmarnować tego ,co już osiągnęłam.
Jutro nowy tydzień, będę sama ,więc się poprawię ,nic i nikt nie będzie mnie kusić.
Czas na drugą kawę.
waga bez zmian...
od wczoraj oczywiście. Oj żebym nie popadła w jakieś skrajności. Nie będę się przecież ważyć codziennie.
Dzisiejszy dzień też zakończony sukcesem. Nie podjadam, wróciłam do nawyku picia wody 1,5 l. dziennie. Może to ona sprawia,że nie czuję głodu. Ale jak dalej będzie tak zimno, to raczej będę pić ziołowe herbatki.
Wykorzystując brzydką pogodę i fakt ,że przez to nie mogę popracować w ogrodzie ,posprzątałam gruntownie dom. Bo od powrotu z wkacji nie miałam okazji zrobić tego porządnie. W sypialni przestawiłam nawet meble.
A wieczorem małżonek rozpalił w kominku, pierwszy raz po wakacjach. Od razu w domu zrobiło się przyjemniej ,tak ciepło i przytulnie.
Kolorowych snów Wam życzę.
hura! hura! hura!!!
mama swoją wagę 74,30 kg, tyle ile ostatnio na pasku. To sukces, w tydzień 2,70 mniej!!! Byłam u pani dietetyk, zważyła mnie, pochwaliła, podpowiedziała dobre przepisy i życzyła powodzenia w następnym tygodniu. Jestem w wyśmienitym hymorze!!! Zdaję sobie sprawę,że teraz może być wolniej ale żeby choć 500g tygodniowo w dół to już będę zadowolona. Najbardziej boję się ,że znów w pewnym momencie waga stanie... ale ,co się będę bać na zapas.
Usłyszałam też,że wkrótce dostanę nową listę zamienników bo "nie można całe życie nie jeść np. słodyczy".... to mnie bardzo ucieszyło.
Wam też życzę Vitalijki sukcesów.
A teraz , ponieważ małżonek pojechał na służbową kolację i pewnie późno wróci ,to mam czas dla siebie i zamierzam go spędzić na czytaniu książki.
wczoraj udało mi się wytrwać...
i nie nagrzeszyć. Dzisiejszy dzień też uważam za udany. Szkoda tylko,że pogoda się zepsuła, że pada ,jest tak zimno i ponuro. Dzisiaj z porcji dozwolonych warzyw ugotowałam cały garnek zupy jarzynowej , dodałam pokrojoną porcję fileta z kurczaka i gotowe, szybko i smacznie.Były też owoce i kawa z mlekiem i 2 kromki chleba z sałatką z pomidorów, bazylii i kapusty pekińskiej.
Jutro wieczorem napiszę jak mi poszło ważenie i rozmowa u pani dietetyk. Trzymajcie za mnie kciuki Vitalijki, nie chcę wiele, choć 500g w dół.
A teraz czas na kolejne strony książki. Kolorowych snów Wam życzę.
dopiero minęło południe..
a mi burczy w brzuchu... do obiadu jeszcze 1h. jak ja to wytrzymam??!! Woda mi się tylko przelewa w żołądku ,pewnie żaby się zalęgną... . Ale środa tak blisko, chciałabym zobaczyć choć pół kg mniej !!! Może poczytam książkę ,to zaraz odechce mi się jeść.
trochę obawiałam się weekendu...
zastanawiałam się ,jak zorganizować sobie gotowanie, żeby nie siedzieć cały dzień w kuchni. Wymyśliłam dla sibie i M. podobne danie na obiad ale ja swoje mam odliczone i odmierzone składniki a M. dostanie resztę. Waga z elektronicznym wyświetlaczem świetnie się sprawdza. Stoi w kuchni na honorowym miejscu, zawsze pod ręką.
Śniadanie : owsianka z chudym mlekiem.
Przekąska : 270g winogron.
Obiad: 20g (ważone przed gotowaniem) ryżu, 100g pokrojonej ugotowanej marchewki, 50g gotowanego zielonego groszku, dużo ziół, 2jajka rozbełtane z łyżeczką oliwki i uduszone z gorącym ryżem. Do tego kapusta czerwona na ciepło. 200ml. soku pomidorowego do picia.
Kolacja: 120ml. wytrawnego wina, sałatka z 200g pomidorów, zioła, jogurt naturalny. Nie będzie chleba, bo zamiennikiem jest właśnie to wino.
Już nie mogę się doczekać ,kiedy stanę na wadze a to dopiero we środę .
Dobrze,że za oknem jeszcze świeci słonce i troszeczkę się ociepliło.Po obiedzie obowiązkowy spacer taki marsz 90min. z M. i psiakiem. A wieczorem wracam do książki. Wciąga , muszę ją czytać z monitora więc szybko bolą oczy , muszę robić przerwy i to mnie denerwuje. Ale książkę powinny przeczytać wszystkie Vitalijki, polecam.
mija kolejny dzień...
trzymam się zasad , wszystko ważę, mierzę i przeliczam. Odkrywam,że nie jest to takie straszne . Brakuje mi paru artukułów np orzechów, pestek, czy serka fety, ale zamierzam o to spytać w nadchodzącą środę P. dr .Może nie ma tego na liście (bo ktoś zapomnił to dopisać :) .......)
Ale są inne serki np podpuszczkowe i nawet 120ml wina wytrawnego.... . Czytam i czytam tę broszurkę i zastanawiam się, czy od czytania już się chudnie.
Kupiłam też porządną wagę z elektronicznym wyświetlaczek o tolerancji będu do 1g.
Wczoraj dostałam od Calineczkizbajki na emaila książkę "Nadwaga jest sprawą rodziny", polecam , daje dużo do myślenia, pozwala odkryć prawdę o sobie , o naszych bliskich ,o ich wpływie na nasze obżarstwo.
Wracam więc do lektury, miłego weekendu życzę Vitalijkom.
długo nie miałam odwagi...
żeby wrócić do Vitalijek.... cały poprzedni rok mojego odchudzania to porażka!!!! Zważyłam się w środę 29.08. ,wynik 77kg!!!!!
Nigdy w życiu jeszcze tyle nie ważyłam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, zaniedbałam się całkowicie. Poszły w odstawkę wszelkie ćwiczenia, nawet na basen przestałam jeździć. Zdjęcia z wakacji rozjaśniły mi umysł, nie mogę na siebie patrzeć, nie wykasowałam zdjęć, niech będą jak wyrzut sumienia.
Zabieram się ostro za siebie, oby wystarczyło mi sił. Znalałam w Krakowie Klub Zdrowego Odchudzania i Odżywiania. Byłam na pierwszym spotkaniu. Dostałam książeczkę z listą produktów ,które mogę jeść, z wypisanymi ilościami ile porcji czego w ciągu dnia. Pierwszego dnia siedziałam 3h w kuchni ,żeby się w tym połapać i przygotować posiłki na cały dzień. Dzisiaj zajęło mi to 15 min. przy kawie.
Dzisiaj , w ciągu całego dnia mam do zjedzenia:
płatki owsiane (40g) z mlekiem 200ml.
1kromka chleba 30g z płaską łyżeczką margaryny ,pomidor 100g
owoce 250g, jogurt chudy 175ml
20g (surowego) ryżu,200g cukinii, 2łyżki oliwki,55g (surowa) wieprzowiny, 200g fasolki szparagowej, 200ml soku pomidorowego.
1kr chleba j/w pomidor 100g, 37,5g tuńczyka w sosie własnym, 150g twarożku 3%.
Wczorajszy dzień przy podobnym menu zakończyłam sukcesem, choć przyznam ,że po ostatnim obżarstwie, to trochę mi wieczorem burczało w brzuchu.
Pozdrawiam Was Vitalijki, zaraz zajrzę do Waszych pamiętniczków ,bo jestem ciekawa, co się u Was zmieniło.
ale ten czas gna...
jak szalony.... tak dawno mnie tu nie było. Nie umiem oszukiwać ,nienawidzę kłamstw!! Dlatego mnie tu nie było. Bo co niby miałam pisać,że żrę, że oszukuję,że podjadam,że nie ćwiczę,że zawsze znajdę wymówkę,żeby nie jechać na basen.... . Wkrótce minie rok ,jak tu jestem wśród Was. Czytam jak to Wam się udaje, jak sobie radzicie ile Was to kosztuje wyrzeczeń a ja co.... dno, zero, katastrofa na całej linii!!!!!!!!!!!!
Wspominam czasy, ...był taki rok (za granicą) ,gdzie poświęciłam czas tylko dla siebie , codziennie rano ,gdy małżonek wyjeżdżał do pracy ,ja wskakiwałam na rowerek stacjonarny (taki najzwyklejszy, najtańczy) ,jeździłam CODZIENNIE 30km . przez pół roku nawet NIE POWĄCHAŁAM SŁODYCZY , zupełne zero, ani loda ,ani herbatnika ,ani dżemu czy kakao!!!!!!!!!!!!!! i bez pozostałych wyrzeczeń menu z 75kg schudłam do 62kg w ciągu pół roku!!!!!!!!!!!!!! Z łezką w oku wspominam tamte czasy, jak się wspaniale czułam, jaka byłam zgrabna i radosna.... i wszystko to zaprzepaściłam. Pamiętam ,jak przyjeżdżaliśmy do Polski na sylwestra a ja we Francji kupowałam sobie sukienkę, jak cudowie było mierzyć rozmiary 38 .... i jakie wrażenie zrobiłam na znajomych ,którzy mnie nie widzieli przez te pół roku.... . Wyć mi się chce, jestem załamana..... nie umiem zaakceptować siebie obecnej, nie wierzę,że ludzie otyli czują się dobrze ze swoją tuszą, że nie pragną być szczupli (nie mam na myśli chudzielców!!).Taka waga 68kg byłaby dla mnie akurat. Przecież czasy Francji minęły 12lat temu..... . a szkoda, chciałabym tam wrócić, żyć, być, cieszyć się życiem. "uparcie i skrycie,"...ech życie, .......