kolejny miesiąc...
Prace ogrodowe dobiegają końca, jeszcze trochę grabiena liści przede mną.
Pilnuję się, staram się przestrzegać zasad w diecie. Wczoraj przedłużyłam karnet na basen a wieczorem byłam na pierwszym spotkaniu aerobiku. Świetna sprawa. Spocona i zmęczona wróciłam do domu. Na kolację zjadłam grejfruta i wypiłam szklankę wody. Dzisiaj nie czuję zakwasów, nie bolę mnie mięśnie.
Jutro jadę w góry, będę dużo spacerować, drobne podejścia ale zawsze to coś, zawsze to lepiej niż leżenie przed telewizorem. Mam nadzieję miło spędzić weekend i oczywiście czynnie.
Wyrzuty sumienia mnie tu przywiały...
jakoś tak ckliło mi się za Wami. W ogrodzie dużo pracy, muszę przed zimą jeszcze tyle rzeczy zrobić. Znajomi podarowali mi mnóstwo roślinek, muszę je wszystkie posadzić. Nie wspomnę o pracach porządkowych. To wszystko ma swoje dobre strony, jestem daleko od lodówki, nie podjadam. W dni, kiedy pada (jak dzisiaj) godzę się z rowerkiem stacjonarnym, jeżdżę min 45min do godziny.
Ograniczyłam węglowodany, właściwie to jem je raz dziennie, albo na śniadanie albo na obiad ale już na kolację nie. Najczęściej są to płatki na śniadanie albo jeden ziemniak czy łyżka ryżu na obiad. Przeprosiłam się z zieloną sałatą, na którą od jakiegoś czasu nie mogłam patrzeć. Podobnie z grejfrutami.
Jeszcze muszę się zmobilizować i wrócić na basen.
W każdym razie mam nadzieję wytrwać. Może do Bożego Narodzenia uda mi się rozmienić 70kg. Bardzo bym chciała.
no to jestem..
Paluch już wyzdrowiał, chociaż jeszcze muszę uważać, bo jak go zmęczę, to daje o sobie znać. W każdym razie opaturnek zdjęty, to mogę pisać i zająć się dietkowaniem.
Wczoraj kupiłam październikowy nr "Super Linii", są świetne przepisy na dietę 1200kcal. Takie zwyczajne, proste, bez udziwnień. Dieta rozpisana jest na 7 dni. Próbuję wię od dzisiaj.
śniadanie: 2 kanapki z szynką drobiową, pomidor, ogórek, 1/3 opakowania serka naturalnego do smarowania = 300kcal .
przekąska:małe okapokanie jogurtu naturalnego, mały owoc =110kcal
obiad: kurczak z nasionami słonecznika; 120g fileta z kurczaka, 1/3 torebki ryżu, 1/2 puszki pomidorów, spora róża brokuła, łyżka nasion słonecznika, łyżeczka oliwy, przyprawy =430kcal
podwieczorek: dwie duże naktarynki =110kcal
kolacja: tyńczyk z warzywami na chrupko; 1/2 puszki tyńczyka w sosie własnym,duży pomidor, średni ogórek,4 łyżki kukurydzy, łyżeczka oliwy, przyprawy, kromka chrupkiego pieczywa.
I 4h. pracy w ogrodzie.
Biednemu zawsze wiatr...
w sobotę wybiłam palec, kciuk lewej ręki. Ręka spuchła, założyli szynę.... . Nie wiele mogę robić w domu, w ogrodzie zupełnie nic. Pisanie mnie męczy i sprawia ból a jednym palcem, to się nie da tak stukać w klawiaturę.
Wrócę do pamiętniczka wkrótce. Pozdrawiam Was serdecznie.
drugi dzień za mną...
z kaloriami może tak nie zupełnie dobrz, bo śliwki suszone w czekoladzie były, ale to jedyny grzech dzisiaj. Rowerek zaliczony jak wczoraj 20km=1h=720kcal.
Ale wstyd ...
nie zaglądnęłam tu od kwietnia :( .Nic się nie zmieniło, nie ubyło mi kg ani cm. Po ubraniach widzę, że odwrotnie, przybyło i to sporo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jestem uzależniona od jedzenia, obżeram się bez opamiętania. Nie cierpię tego ale nic z tym nie robię. A przede mną zima i znów siedzenie w domu i żarcie.
Zaczęłam jeździć na rowerku ale daję radę ledwie 10km. co to jest w porównaniu z tym, jak jeździłam po 30km dziennie. Z drugiej strony dobry początek. Gdybym tak jeszcze przeprosiła się z basenem i zaczęła znów jeździć... . Jak czegoś nie zrobię, to będę musiała pożegnać się z ulubionymi ubraniami jesienno-zimowymi... a tego byłoby mi żal, strasznie żal... .
Rowerek zaliczony, 60min >20km > 720kcal.
Wyjedzone kalorie: 1142 kcal
I znów minął miesiąc...
jak tu byłam ostatnio. Jak ten czas gna... . Nie wiem, co tam u mnie na wadze, jakoś tak nie mam na nic czasu. Zaczęliśmy w domu remont. Malowanie elewacji i w domu, wymiana drzwi, podłóg. Kładzenie ścian kartonowogipsowych itp... . Kurz, bałagan, hałas... . Ale już blisko do końca . Mam nadzieję do czwartu wysprzątać mieszkanie. Znów będzie trochę ruchu, mycie okien, sprzątanie w szafach itp... .
Dobrze, że mam duży ogród i pogoda znośna, więc uciekam przed tym bałaganem w grządki kwiatów. Cały weekend sadziłam tawuły, magnolie i azalie. Będzie pięknie i kolorowo. Gdy przekwitną wiosenne kwiaty, ich miejsce zajmą rododendrony. Ale ja uwielbiam wiosnę.
Dziękuję Wam, Vitalijki, że do mnie zaglądacie i przywołujecie do porządku. To mobilizuje.
Dziękuję Wam...
drogie Vitalijki za życzenia świąteczne. Święta spędziłam na wyjeździe. Zupełnie nie potrzebnie na wyrost bałam się, że rodzinka zepsuje mi radość świąt.
Jakoś tak potoczyły się nasze plany, że i wilk był syty i owce całe :) .
Szkoda, że pogoda nie dopisała, ale mimo zimna i śniegu spacery były i to parę razy dziennie
Wiadomo, jak się ma psa, to niezależnie od pogody z domu wyjść trzeba.
Nie objadałam się, ciasto spróbowałam tylko w pierwszy dzień świąt i wcale mi nie było żal, że go nie jem. Nie odmówiłam sobie różnych wariajci rybnych, mniammm.
Dzisiaj już na dietce. Ważę się za tydzień w czwartek rano.
Zupełnie nie czuję,
że to święta wkrótce.... . Nie cieszą mnie. Dlaczego sami stwarzamy problemy na każdym kroku. Dlaczego wyjazd do rodziny to zaraz nakaz podporządkowania się.... wszystko na wyznaczoną godzinę, obowiązek, że trzeba wszystkich odwiedzić, czy się tego chce, czy nie .... . Po diabła mi ten wyjazd, czy nie lepiej będzie zostać w domu, nawet z porspektywą totalnej nudy!!!?? Będę chiała to pójdę na stacer, będę chciała siąść do komputera to siądę, przyjdzie ochota na wino ,to wypiję lampkę i nie będę się musiała przed nikim tłumaczyć, że ja nie piję innych trunków.... . Cieszył mnie ten wyjazd tydzień temu ale zaczęły się już żale rodzinki, że dlaczego nie u nich obiad, dlaczego nie tak tylko po swojemu itp... . Wczoraj zadziwonił małżonek z delegacji, że się rozchorował i nie wiadomo czy pojedziemy na święta .... i nawet mnie to ucieszyło. Chyba jestem zmęczona takim ciągłym tłumaczeniem się z własnych decyzji i ciągłego podporządkowywania się innym. Może czas to zmienić.
Daleko od lodówki...
to zawsze mniej jedzenia. Pół dnia spędziłam z córką na zakupach. Ostatnio naszła mnie taka refleksja, że przecież są kobiety przy kości i ubierają się b. elegancko. Oczywiście mam na myśli te, naprawdę zadbane i eleganckie a nie te, którym się wydaje, że są dobrze ubrane a wylewa się z każdej strony sadło... . A ja ciągle się odchudzam i ciągle żal mi kupować modne ubrania, bo zawsze jest to "jak schudnę, to sobie kupię..." . I efekt jest taki, że nie chudnę i chodzę ubrana jak ostatnia oferma. Dzisiaj kupiłam nową bieliznę, super spódniczkę, bluzeczkę i sweterek. Podobałam się sobie. Jutro wraca małżonek z delegacji, ciekawe, co on na to powie.... .