Witajcie, czwartek ostatni dzień nauki w tym roku szkolnym więc mówię do młodego, że może by nie poszedł do szkoły (nie musiałabym go odwozić). A on, że o 8 jest msza w kościele, a potem do klas i będzie dzień administracyjny czytaj sprzątanie klas, a potem idą z wychowawczynią na lody. Myślę, jakby nie poszedł nie musiałabym odrywać się od pracy (końcówka miesiąca u mnie to armagedon), ale nie, on MUSI iść do szkoły. Około godz.9 dzwoni i mówi, że wie już o czym zapomniał.. no bo oni idą na te lody, a on zapomniał portfela... Więc pytam mam przywieść? A on... Jakbyś mogła... Więc mówię, jak będę wyjeżdżać z domu wyślę SMS wyjdź przed szkole. Wsiadam w auto, SMS wysłany przyjeżdżam czekam i czekam, i czekam, dzwonię, ale młody nie wychodzi... Nerw mnie bierze, za 10 minut przybiega.. wrac do domu, zabieram się za pracę około 13 dziecię dzwoni i mówi, że już są po lodach i czy po niego przyjadę... No tak przyjadę... Więc co robię ? Wsiadam w auto i jadę po niego... Nerwy sięgają zenitu...z tego wszystkiego nawet nie pamiętam co robiłam po południu...
Wczoraj dzień wolny, ponieważ bo zakończenie roku szkolnego. Zawiozlam. młodego do szkoły na 8.00 i umówiłam się, że da mi znać jak będzie koniec to po niego przyjadę bo pojadę do sklepu i zrobię zakupy. Po jakichś 20 minutach telefon dzwoni, myślę niech dzwoni, ja przy kasie przekładam produkty, ale ktoś nie chce przestać. Więc pomiędzy zgrzewkami wody a kefirami odbieram telefon, a tu moje dziecko, że już zakończenie roku się skończyło i mogę go odebrać. Więc pojechałam odebrać to moje eleganckie dziecię i ..na bazarek po truskawki i inne zielone ,,cóś". Potem jeszcze jeden sklep, drugi i w domu byliśmy po 12.00. po południu pojechaliśmy na rowery. Wybraliśmy taką spokojna ścieżkę, żeby trochę pogadać z małżem, albo pobyć w ciszy... W pewnym momencie mąż pyta, a jakie mamy plany na sobotę? Może pojedziemy na działkę... ostatnio padało przez kilka dni, był grad więc będzie mnóstwo pracy. Dzisiaj przyjechaliśmy i nie wiedziałam w co włożyć ręce: wyplewilam dwie grządki marchewki (jedną przerwałam), grządkę cebuli , dwie grządki fasoli. Mąż zruszyl ziemię w cyniach poobcinał piwonie, pozgrabiał liście (bo po gradzie działka wyglądała jakby była jesień i wszystkie liście oblecialy), przekopał kawałek grzadki, abym mogła wsadzić astry. Wyplewiliśmy cukinie i dosadzilam kilka sztuk bo grad... I przyjechalismy do domu, rozpaliliśmy grilla, zjedliśmy obiad i chwilę odpoczeliśmy oglądając siatkówkę. Potem mąż zaczął pracować dookoła domu, a ja zabram się za rozpakowywanie kartonów, bo jak fachowcy zrobili nowe meble miesiąc temu to jeszcze nie miałam czasu aby wszystko poukładać. A teraz tak myślę, że niby się nie napracowalam, a wszystko mnie boli. Niby się napracowalam, a opaska pokazuje niewiele spalonych kalorii. I bądź tu człowieku mądry.
milego odpoczywania
Ewa