Po weekendzie było ciężko. Wyrzuty sumienia straszne ale już pozytywnie- dziś się zważyłam i spadek do 100,3kg. Już się nie mogę doczekać aż zniknie to straszne 100 i pojawi się 9 z przodu. Bo, mimo tego wyskoku, muszę przyznać, że ciężko na to pracowałam. Ostatnio koleżance opowiedziałam o wakacjach bez lodów czy gofrów. Zrobiła wielkie oczy, bo tak się przecież nie da. Sama siebie zaskoczyłam tym, że jednak się da.
To tak naprawdę pierwsza moja poważna dieta. Zawsze kończyło się postanowieniem jednego dnia "będę mniej jeść" i ignorowaniem tego dnia następnego. Myślałam już, że nigdy nie uda mi się wejść w tryb, który pozwoli mi na regularność i konsekwencję. Ku mojemu zaskoczeniu- najbardziej pomaga mi aplikacja na telefonie. Ustaliłam sobie limit kcal i bez oszukiwania zapisuję co jem, aplikacja podlicza i trzymam się tego. Nigdy nie pomyślałabym, że w moim przypadku najbardziej skuteczne będzie liczenie kcal, byłam przekonana, że to najgorszy możliwy sposób.
Bolał też zawsze brak motywacji. Zawsze uciekałam od tematu. W stylu- stlucz termometr- nie będzie gorączki. Nie miałam wagi to i nie wiedziałam ile ważę. Nie było problemu. Od tematu swojego wyglądu tak od gimnazjum uciekałam- nawarstwiane latami kompleksy i niechęć by spojrzeć prawdzie w oczy i wziąć się za siebie. Ale ostatnio ktoś mną mocno potrząsnął. Spojrzałam sobie w lustrze w oczy, spojrzałam na brzuch i poleciałam po wagę. Ten wynik 110kg był jak uderzenie obuchem w głowę. W końcu zobaczyłam, przyznałam się do tego i próbuję zmierzyć z problemem.
Początek był trudny. W końcu musiałam nazwać swoje kompleksy i powiedzieć sobie, że mogę się ich pozbyć- JA i tylko JA mogę sobie pomóc.
Dużo wypocin dziś, ale musiałam to z siebie wyrzucić, bo czuję, że tracę silną wolę a teraz nie mogę się poddać tak w pół drogi.