Mam wyznaczone, że ważę się i mierzę zawsze w soboty. Ale dzisiaj nie mogłam się powstrzymać i weszłam na wagę. Bałam się efektu weekendu urodzinowego - tak, tak "weekendu" bo sobota przeszła w niedzielę i niestety o 16.00 miałam napad wilczego głodu i wpałaszowałam kawał tortu, placka ziemniaczanego z mięsem i parówkę z białym chlebem na dokładkę, a wszystko to w obrębie 30 minut :( No i oczywiście słono zapłaciłam za swoje obżarstwo, bo później tak mi było niedobrze, że do końca dnia prawie nic nie zjadłam (tylko trochę świeżego ananasa) .
Po dzisiejszym ważeniu jestem zadowolona, bo mimo moich weekendowych grzeszków waga spadła od soboty o 0,5 kg. Zobaczymy jeszcze co będzie w sobotę, ale mam nadzieję że chociaż ten spadek się utrzyma.
Jeśli chodzi o dietę przez ostatnie dwa dni to trzymam się twardo i nie ma żadnego podjadania i nawet nie liczę już tak szczegółowo kalorii, raczej wiem ile czego mogę zjeść. 1,5 litra wody dziennie to oczywiście obowiązkowo no i do tego jeszcze przynajmniej raz dziennie zielona herbata.
Gorzej u mnie z ćwiczeniami, na prawdę w ciągu tygodnia nie mam na to czasu. Codziennie uskuteczniam poranny 1 kilometrowy szybki marsz na przystanek autobusowy, nie jeżdżę już windą w pracy i w zasadzie to tyle.