Waga rosła pomału, ale sukcesywnie. Od urodzenia pierwszego dziecka prawie 5 lat temu miałam nadwagę. Niestety karmienie piersią na mnie nie działało. To znaczy działało, ale na apetyt. I tak pomału pierwsza ciąża, rok karmienia, druga, niestety poroniona, trzecia i znów rok karmienia. A kilogramów zamiast ubywać przybywało.
Widujecie czasami te mamy podjadające dzieciom czipsy i dojadające po nich kanapki? To Ja. Tutaj pół kanapeczki, tutaj niedopity soczek, a sama chwytam coś w biegu najczęściej bułkę lub ciacho. I tak dobiłam do 92,4 kg.
No cóż jest jak jest. Trudno na siebie patrzeć w lustrze, jeszcze trudniej oglądać zdjęcia. Ba trudno wybrać się gdzieś z dawno nie widzianymi znajomymi bo wstyd.
Ale jestem jedyną osobą, która może to zmienić i dziś postanowiłam zacząć. Metodą małych kroków, kilogram po kilogramie. Powoli, wytrwale.
Zaczynam od wyczyszczenia jadłospisu i spacerów, w przyszłym tygodniu dodaję rower, a później ćwiczenia z obciążeniem.
Mój cel na kwiecień to zejść poniżej 90, a długoterminowy 68 kg.