Wszystko zaczęło sie od tego że nie mogłm się rano dobudzić.Wstałam nieprzytomna i stwierdziłąm ...
czas na kawkę na odmulenie i pobudzenie do życia:)))
No i zaczęło się...
Kawusię owszem zrobiłam ,pyszniutką słodziutką z mleczkiem i żeby było ciekawiej wcisnęłam do niej pół cytryny..brrr...ochyda...
Żeby zrobić sobie drugą musiałam znaleźć następny słoik i tu kolejna katastrofa..
Maka rozsypała się po kuchni niczym bielutki puch .Jakby na przypomnienie zimy która odeszła.
No cóż, padło parę niecenzuralnych słów i wzięłam sie za sprzątanie.
Ale nieszcęść było jeszcze mało, ..co to tylko dwa:))
Trzeba było jeszcz zbierać makaron na spaghetti, który artystycznie rozsypał się jak bierki.
Skoda że nikogo nie było w domu bo pewnie byśmy zagrali. Ale to nadal było mało...
Jajka które delikatnie wykładałam do lodówki rozpłynęły się między palcami(chyba paluszki imadełka)i wylądowały na podłodze.
Wtedy powiedziałam dość , basta wychodzę z kuchni.
Nie wie czy to mój Anioł czy też Diabeł wygonił mnie stamtąd bo pewnie gdybym jeszcze tam chwilę została katastrof nie byłobny końca.
Po połdniu na szczęście wszystko sie uspokoiło tak że kochana rodzinka nie została bez obiadku
A może to była kara za moje wczorajsze obżarstwo?:))))I przestroga żebym się nie zbliżała dzisiaj do jedzenia:)))))
Kto wie..