Wczoraj był dzień bardziej na luzie, czyli na zaspakajaniu zachcianek.
Zdrowe śniadanko w postaci jogurtu z ananasem, błonnikiem witalnym, otrębami i odżywką białkową.
Drugie śniadanie było spontaniczne. Zbyt długo stałam w kolejce i gapiłam się na ciasto, żeby się mu oprzeć.Solidny kawał bomby kalorycznej został pochłonięty, w dodatku popity małym radlerem, bo mnie suszyło i mdliło.
Obiadek to bób:) całe 450 g. Z czosnkiem i chili, mniam
Podwieczorek- koktajl z banana, brzoskwini, truskawek i szpinaku z jogurtem naturalnym i odzywka białkową- też mniam :)
Kolacja zbyt obfita, ale co tam. Jajecznica z trzech jaj na oleju kokosowym. Potem kilkanaście orzechów włoskich. A potem...pięć kostek gorzkiej czekolady i lampka wina z aronii.
Poszalałam ;) Waga 300g w górę, ale nic to.
Dziś też nie będzie raczej idealnie, bo mam zamiar zjeść na obiad to co rodzinka, czyli smażonego kurczaka. Moja niegdysiejsza dietetyczka mi na takie rarytasy pozwalała. Zasada była jedna- ważenie tego co się je. W tym wypadku ma to być 150g ziemniaków, 150g mięsa,150g surówki. I hulaj dusza, piekła nie ma
Pozostałe posiłki postaram się dziś skomponować skromniej. Niedziela to jedyny dzień w tygodniu, kiedy nie wychodzę z domu, wiec pole do popisu mam skromniejsze, bo raczej nie mam na stanie tego co by nadmiernie kusiło i powodowało tycie. Chociaż... został jeden radler, gorzka czekolada i orzechy... Ale póki co, nie mam parcia na to co niedozwolone.