Kolejny wietrzny dzień, ale jak bardzo pasuje do mojego dzisiejszego samopoczucia.
Wstałam...nie, nie...właściwie zwlekłam się z łóżka z wielkim trudem. Boli mnie każdy centymetr mojego ciała (a jest co boleć). Dzień zaczęłam od brzuszków i wyzwania przysiadów a także 5 km na rowerku stacjonarnym, bo kto w taką pogodę pójdzie pojeździć w terenie (na pewno nie ja).
Chciałam się zważyć, ale w sumie po co skoro waga mi padła, a właściwie jej bateria. Prawdopodobnie wskutek nałogu codziennego ważenia się. Wiem że to niby nic nie daje, ale ja mam jakiś taki komfort psychiczny że jest oki. Złapałam się nawet na tym, że muszę zapisywać raz w tygodniu wagę, bo okazuje się, że nie wiedzę żadnych ubytków biorąc pod uwagę tylko te dzienne spadki. A tak to wiem ile uda mi się zrzucić i troszkę mnie to mobilizuje.
Miłego dnia życzę i wytrwałości w swoich postanowieniach.