Nie wiem, jak to się stało, ale ze względu na to, że nadal (mimo wszystko) jestem chora i nie mogę do siebie dojść. Sobota była jakimś piekielnym dniem. A to wszystko przez stres.
Jeśli kiedykolwiek twierdziłam, że nie zajadam stresu to po prostu dlatego, że nie byłam tego świadoma. Otóż w sobotę były zajęcia z pewnym doktorem, na które nie poszłam. Dlaczego? Bo on bardzo mi się podobał na pierwszym roku studiów (nadal jest bardzo pociągający) i po zakończeniu zajęć miałam czelność mu o tym powiedzieć i zapytać czemu nie ma żony. Tak to wyglądało w skrócie. W każdym razie tak bardzo się denerwowałam, że z nerwów pochłonęłam całe pudełko ptasiego mleczka i średnią pizzę (bo nie miałam nic innego do jedzenia). Mam wrażenie, że teraz wyglądam jak wieloryb...
Wiem, wiem... kalorycznie zjadłam poprawną ilość (liczyłam), ale źle się czuję z myślą, że zjadłam tyle z powodu przeszłości. Masakra...
Poza tym wybrykiem cały czas staram się dobrze odżywiać. Gorzej jest z ćwiczeniami, na które po prostu nie znajduję czasu. Dziś mam luźniejszy dzień, więc zaraz zmykam na salę poćwiczyć jazz i zrobić porządny trening brzucha. Zasłużył sobie na to.
To nie jest tak, że w ogóle nie ćwiczę - jeżdżę na rolkach (nawet o północy) i staram się biegać. Po prostu zaniedbałam ćwiczenia Chodakowskiej...
Mój jadłospis:
Śniadanie: jogurt śliwkowy z muesli
II Śniadanie: łyżeczka muesli i łyżeczka jogurtu naturalnego + smoothie (Odkryłam cudowny smak: kiwi + średni banan + 5 dużych liści sałaty masłowej = umami)
Obiad: sałatka z sałaty + cebula + pomidor + oliwa z oliwek, kuskus
Kolacja: to zależy od tego co na obiad
Umami to ponoć piąty smak. Tak wyczytałam w "toaletowej prasie", czyt. w Focusie.
W ogóle muszę rozpisywać sobie to, co mam zjeść. Łatwiej mi się wtedy funkcjonuje. O wiele łatwiej...
Boję się powrotu do domu i ważenia. A co, jeśli przez ten Dzień Grzechu przybrałam to, co sobie wypracowałam i schudłam? :( Boję się...
EDIT:
Trening: skakanka, ćwiczenia na brzuch, taniec (razem ok. 1 godz. 40 min)