Właśnie uświadomiłam sobie, że w zasadzie to ciągle jestem głodna. Jemy obiad z mężem, on zostawia część porcji na talerzu, bo nie jest w stanie jej skończyć a ja myślę o dokładce...
Jem 5-6 dużych posiłków dziennie i kończę je z rozsądku lub wstydu przed rodziną / znajomymi a w myślach krąży chęć dołożenia kolejnej porcji ziemniaczków czy mięsa (dołożenie warzyw na talerz nie przychodzi mi do głowy;P).
Robię 2 kanapki na kolację, a potem dorabiam kolejne 2 i kolejne 2, po próbie dorobienia kolejnych mąż patrzy się na mnie z przerażeniem, więc zatrzymuje się na 6...
Obiecałam sobie, że od 20 nie jem, co dla zwykłego śmiertelnika nie jest jakimkolwiek wyzwaniem, dla mnie jest to katorga...
Jeśli chodzi o słodycze to póki co też się trzymam, ale tylko dlatego, że nie mam ich w domu...
Tak a propo ...właśnie zjadłam 4 parówki z bułką z masłem i piklami ...i co? i myśli do okoła lodówki krążą, aż mnie ściska tak bardzo bym chciałam cokolwiek zjeść...
Brak uczucia sytości jest po prostu straszny... Czasem zastanawiam się czy nie lepiej nie pominąć jakiegoś posiłku, żeby niepotrzebnie się nie drażnić, ale podejrzewam, że skutki byłyby jeszcze gorsze...