W czwartek na ważeniu celu nie osiągnęłam, bo brakło mi 0,1kg - 95,0
Może zacznę od tego że dość ładnie trzymałam się diety. Z wodą gorzej, ale bez tragedii, starałam się. W piątek nadszedł dzień długo wyczekiwany, czyli wyrywanie 8mek. Wiedziałam że nie ma co robić zakupów na ten tydzień bo i tak bym nie mogła jeść - mam zalecenie na płynną i półpłynną diete przez tydzień. Piątek i sobota były tragiczne. Cały piątek przeżyłam na paru łykach wody i jednej kanapce z serkiem wiejskim i dżemem. Znieczulenie dość długo mnie trzymało, a potem gdy spróbowałam wieczorem wypić choć trochę zmiksowanego banana z napojem owsianym to po prostu zaczęło boleć więc sobie darowałam. W sobotę było dość podobnie, z tym że nie pamiętam żebym cokolwiek rano zjadła, dopiero później wieczorem zmiksowałam sobię sałatkę ziemniaczaną i jadłam ją jakby to było najlepsze co w życiu próbowałam, bo żołądek był tak pusty i obolały. Udało się też zjeść jogurt proteinowy z lidla i jakoś to poszło. Czuje że brakuje mi wody, mam suche usta i popękane usta.
Dziś do 15 jestem na napoju owsianym zblendowanym z bananem, kiwi i płatkami owsianymi. Byli u nas goście oglądać mieszkanie, więc dopiero teraz gotuje zupe pieczarkową z której zrobię zupę krem.
Być może jesteście ciekawe jak wyglądało samo wyrywanie zęba i w ogóle jak tam sprawy bólowe - a więc powiem wam, że samo podanie znieczulenia i wyrywanie zębów to czysta przyjemność. Po prostu leżysz i się dzieje. Nie czułam absolutnie nic, z tym że jak po podaniu znieczulenia zorientowałam się że nie czuję języka i w ogóle całej buzi to się przeraziłam. Nie czułam zbierającej się śliny, bałam że udusze się własnym językiem albo zakrztuszę. Potem przyszedł lekarz, był bardzo miły. Mówił gdy kończył z jednym zębem i przechodził do następnego, uprzedzał gdy miało się coś zadziać np. miało być głośno bo ząb strzelał czy coś. Po wszystkim dostałam kartkę z zaleceniami i datą ściągania szwów. Kolejny szok to był fakt że okrutnie wykrzywiło mi twarz, wyglądałam jakbym miała zdeformowaną twarz. Warga której absolutnie nie czułam zachodziła na górną, broda jakoś tak dziwnie się podwinęła, no ogólnie wyglądałam strasznie. Na szczęście gdy czekałam na rentgen moja twarz powoli wracała do normalnego wyglądu.
Znieczulenie puściło dopiero po 4 godzinach, gdy Młoda spała. Więc wzięłam tabletki i tak od tamtej pory pilnuję brania leków przeciwbólowych. Bolało tylko dwa razy, jak leki puszczały ale i tak nie jakoś mocno. Ogólnie całkiem dobrze to znosze. Opuchlizna nie jest ogromna ale jest, mam kwadratową twarz. Być może gdybym była szczuplejsza byłoby bardziej widać.
Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś nie odwaliła, więc po pierwsze źle usłyszałam czas po jakim powinnam wyciągnąć tampony no i wyciągnęłam 10 minut za szybko. Przez drogę nabrałam ogromnej ilości krwi w utach więc pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu to splunęłam i opłukałam język. W międzyczasie jeszcze poszłam po pranie ale wniosłam je tylko na pierwsze piętro bo złapałam takiej zadyszki że myślałam że zemdleje. Jak już usiadłam otworzyłam kartkę z zaleceniami na której w pierwszym podpunkcie było:
1. Wyciągnąć gaziki po minimum 30 minutach.
Dalej było tylko lepiej.
2. Nie schylać się. Nie podejmować wysiłku fizycznego bo może spowodować to wtórne krwawienie.
3. Nie pić przez słomkę, nie pluć, nie płukać jamy ustnej.
I tak dalej i tak dalej. No generalnie już przed oczami stanęła mi wizja suchego zębodołu, krwotoku oczywiście dostałam, więc no. Super. Warto też podkreślić, że cały piątek byłam w takim stanie sama z Małą bo Mąż był w pracy i wrócił jak już spała.
Noce nie były złe. Nie brałam tabletek i spałam. Mąż wstawał do Młodej która i tak była łaskawa i nie budziła się wcześniej niż nad ranem.
W piątek ściąganie szwów. Będę żyć.
Call me Ironwoman.
A, no i z ciekawostek, nie odzyskałam czucia po lewej stronie języka. Być może to zruszony nerw, ale więcej dowiem się w piątek. Póki co mam w gębie dziwnego flaka.
Odbiegając od tematu zębów, przyszła druga decyzja z banku.
Mamy to. Kupujemy dom! Dokładnie za miesiąc będziemy już w trakcie grubej przeprowadzki, bo 5go podpisujemy akt i odbieramy klucze.
Jestem przeszczęśliwa. Wszystko póki co idzie dobrze.
Do tego byliśmy wczoraj z mężem w kinie i Mała pierwszy raz została sama z ciocią. 3 godziny nas nie było a ona była grzeczniutka i bardzo dzielna. To już drugi raz kiedy została z kimś innym niż my na parę godzin. Jestem totalnie dumna i mam nadzieje że to zwiastuje bezproblemowy pobyt w przedszkolu.
A Barbie to całkiem dobry film, z przekazem, choć mam wrażenie że robienie z niego absolutnego hitu to troszkę za dużo.
Do kina oczywiście pojechaliśmy do miasta w którym będziemy mieszkać. Dało mi to nadzieję że wreszcie zaczniemy żyć, tak normalnie. A nie tylko egzystować za granicą.
A dziś waga pokazała 93,9 ale nie ma się co cieszyć, to utrata wody i jedzenia. Boję się że jojo mnie dopatnie jak wreszcie zacznę jeść normalnie, chociaż może te jogurty i inne papki podbiją mi trochę kalorie i nie będzie tak źle.
Trzymajcie kciuki żebym odzyskała czucie i żeby z domem wszystko skończyło się bez niespodzianek.
Miłej niedzielki!