Z ważeniem czekam na czwartek. Unikam wagi mimo że kusi. Już po 3 dniach jestem w stanie odczuć że jestem na diecie, procesy w brzuchu zachodzą znacznie szybciej niż przy takim "byle jakim" jedzeniu. Staram się bardzo pilnować wody, system "szklanka do posiłku" chyba działa całkiem nieźle. Zaczęłam sięgać też po szklankę wody ot tak gdy siedzę i nic szczególnego nie robię. Póki co udaje się przynajmniej 1.5l wypijać, czyli takie moje osobiste minimum.
Plecy bolą. Jak cholera. Szyja jakby trochę lepiej ale nadal boli a ja nadal bardzo uważam. Nie wiem czy to kwestia tego że wreszcie zaczęłam się ruszać czy tak po prostu. Zastanawiam się czy tak będzie już zawsze czy to minie.. Trochę mnie to przeraża. Nie ukrywam, że chciałam wrócić niedługo do pracy, a jeżeli moje plecy będą boleć tak samo jak w ciąży bądź tak samo jak teraz przy minimalnym wysiłku (nie uważam żeby te 3 dni na rowerze to było jakoś mega dużo bądź żeby to był jakiś straszny wysiłek) to będzie to okupione codziennym bólem i męką. Nie wiem jak będę funkcjonować w ten sposób zwłaszcza, że już nie jesteśmy tylko we 2 a życie toczy się dalej mimo bólu.
Od przyszłego tygodnia wchodzę na większą ilość kalorii. Zaznaczyłam że mam kilka godzin tygodniowo ćwiczeń i to już zmieniło mi kalorie z 1700 na 1900. Być może to dobry pomysł bo w niedzielę czułam się trochę słabo.
Jak się okazało, ładowarki do laptopa szukać nie muszę żeby zamieścić wpis, ale telefony też padają.. stąd wpis dziś rano a nie wczoraj wieczorem.
Podsumowanie dnia:
Dieta trzymana ściśle do wieczora, na kolację zjadłam większą ilość tuńczyka i podskubalam trochę pomidorów które Młoda zostawiła.
Na rowerku przejechane 30min, 9km, na obciążeniu na poziomie 3.
Godzinny spacer.
Mimo że nie było równo godziny na rowerku to dzień 3 uważam za zaliczony bo to ból nie pozwolił mi na więcej, a nie lenistwo. Do tego był spacer więc uważam że całkiem się wyrównało.