Jak mi się udało fajnie zrymować :) Dzień dobry!
Jak zwykle dawno mnie nie było, ale nawet mi sie nie chce opisywac. Sama zresztą nie bardzo pamiętam, co się ostatnio działo. Za dużo.
W środę miałam termin w klinice sportowej. Najpierw ojebałam przesympatyczną pomocnicę pana doktora na czym świat stoi. Była tak nieuprzejma, że żeby ją... Tak mi ciśnienie podniosła, że myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Ale ja nie z tych, co pozwolą ze soba tak rozmawiać, więc później była potulna jak baranek, chyba się bała, że się poskarżę. A może i trzeba było... Nieważne.
Miałam mieć rozwaloną łąkotkę (w moim mieście już mnie na stół chcieli kłaść) i zwyrodnienie w obu kolanach. Łąkotka się zaleczyła sama (z moją małą pomocą, bo ciągle delikatnie gimnastykowałam to kolano ^^), a zwyrodnienia jako takiego nie mam, tylko jakieś zmiany anatomiczne w chrząstce, ale nic strasznego i w związku z tym, skoro nie mam żadnych dolegliwości poza straszliwym skrzypieniem przy każdorazowym zgięciu kolan, moge sobie nawet biegać! :D Normalnie myślałam, że padnę jak to usłyszałam. To ja tu chodzę jak stara babcia, uważam, żeby nie obciążać, nie daj Boże gdzies przebiec kawałeczek, a okazuje się, że mogę :D
Wracając z kliniki mało nie spowodowałam wypadku... Tak to jest jak mi się każe samej gdzieś jechać. Ja jestem stworzona do języków obcych, a nie do jazdy samochodem. Na szczęście nic się nie stało. Potem - mimo włączonej nawigacji - nie potrafiłam znaleźć drogi do domu. Bo na nadmiar orientacji przestrzennej też nie narzekam. W końcu zajechałam do Reala po szybkie zakupy, kupiłam nie tę kawę, co trzeba, wyjeżdżając z parkingu zahaczyłam o krawężnik (na szczęście powoli, więc nie ma nawet ryski) i w końcu po wielu trudach dotarłam do domu -_-. Coś tam zjadłam, poczekałam na E, pojechaliśmy do ogrodu. Z wrażenia, że udało mi się nikogo nie zabić, wypiłam pół szklanki whisky na czysto i to była w zasadzie moja kolacja.
W czwartek miałam mieć angielski x 2, ale mama jednej z dziewczynek odwołała, więc pojechałam tylko do starszej. Nie pamiętam, co robiłam przed korkami, kompletnie nie mogę sobie przypomnieć. W każdym razie nie nudziłam się. Miałam się ważyć, ale miałam @, więc wolałam się nie denerwować ;)
W piątek po śniadaniu i nakarmieniu królików dostałam info, że babce pod nami kapie na głowę. Okazało się, że gdzieś rura pier... i u nas też się sączy, ale za szafką, to nie widzieliśmy. Zadzwoniłam do E, przyjechał, popatrzył, ja zadzwoniłam na infolinię, żeby przyjechali, to mnie odesłali z kwitkiem i kazali zadzwonić babce z dołu. Nie wiem, po co, skoro do naszego mieszkania też musieli wejść... Pojechałam do ogrodu i chciałam pobiegać. Oszczędzę Wam szczegółów - koszmar :D Za duże tempo sobie narzuciłam: 1 min biegu, 1 min marszu i po 3 rundach spuchłam ;) Puls miałam chyba coś koło 135 ;) Płuca myślałam, że wyzionę. A łydki z przodu do tej pory bolą mnie tak, że nie mogę normalnie chodzić i prowadzić :)
W poniedziałek kolejna próba, tym razem spokojniej - 30 sek biegu, 1,5 min marszu. Inaczej nie dam rady.
Po doczołganiu się do ogrodu, zaczęłam walczyć z mchem. Najpier grabiami, potem nogami, a na końu wyrywałam go gołymi rękami :D ponad 2 h, myślałam, że mi ręce odpadną. Pojechałam po E, wróciliśmy, znowu coś tam porobiliśmy. Wróciliśmy do domu później niż planowałam, a że był syf, bo nie mogłam przez to zalanie wody używać, to chciałam się wziąć za sprzątanie kuchni. Mhm. Jeszcze musiałam przygotować materiały na dzisiejszy angielski. Skończyłąm o 23:00 i myslałam, że mi nogi w dupę wejdą. Nie mialam już kompletnie na nic siły. Padłam do wanny, wczołgałam się do wyrka i nie było człowieka.
Dziś wstałam wcześniej, żeby się spokojnie przygotować na zajęcia - o 09:00 dzwonek do drzwi. Babka z dołu, ona zamówiła ekipą, będą między 13:00 a 14:00. Więc tłumaczę, że nas nie ma w tym czasie, oboje w pracy (zresztą jest sobota, w zasadzie w ogóle się nie musiałam tłumaczyć...). Ale to tak się nie da, bo ona nie może czekać do poniedziałku, bo jej woda po ścianach leci i ona jest bez prądu, bo wyłączyła, żeby jej nie popieścił. Super. To dawaj przekładać korki na wczęsniejszą godzinę, ledwo się ze wszystkim powyrabiałam, zła jak osa... W końcu przyjechali ok. 13:30, siedzieli może z 10 min i zapowiedzieli, że jeszcze w tygodniu przyjadą. Super, już wiem, kto będzie musiał czatowac w mieszkaniu...
Potem przyjechał E i pojechaliśmy na miasto coś zjeść, bo mi się wybitnie nie chciało gotować. Zamknięte. Drugi lokal - zarezerwowany. Wszystkie kolejne - zamknięte. W końcu poszliśmy do SteakHouse. Wzięłam sobie sałatkę z indykiem, bo nie miałam ochoty ani na hamburgera ani na frytki. Aha, i maleńką zupę pomidorową.
Potem kupić zwierzakom sianko i granulat, potem 1/2 h z hiszpańskim i w końcu w domu padłam na wyrko i prawie zasnęłam. A jeszcze nie koniec tygodnia...Choć z wpisu to może nie wynika, cały czas (poza czwartkiem i dzisiaj) jestem w ruchu. Non stop. A w ogrodzie to już w ogóle szaleństwo :) Mam nadzieję, że waga się odwdzięczy...
Lecimy z fotomenu - niepełnym, bo naprawdę nie zawsze miałam jak cykać.
18.03.2015
Śniadanie: miniowsianka, kromka chleba z czymśtam, ogórek
II śniadanie: banan (w samochodzie)
Obiad: wegetariańskie rondo (ze sklepu), czerwona kapucha, ryż jaśminowy i basmati
Kolacja: 1/2 szklanki whisky...
19.03.2015
Śniadanie: kromka chleba z salami Bi-Fi (uwielbiam), papryka, pomidorki koktajlowe, mandarynka, 1/4 jabłka (resztę dostały króliki ;)), mleko ryżowe
II śniadanie: minoowsianka z orzechami i jogurtem sojowym, miechunka
Obiad: tak, smażona ryba. Tak, panierowana. Tak, w mące. Ale pełnoziarnistej ;) Innej ryby nie lubię. Do tego brokuły i kolejna odsłona ryżu basmati i jaśminowego.
Kolacja: surówka z rzeżuchą
20.03.2015
Śniadanie: kromka chleba z wędliną, pomidorki, papryka, pół banana, mandarynka
II śniadanie: miniowsianka z orzechami i jogurtem sojowym, miechunka
Obiad: znów ryba, ryż i czerwona kapusta
Kolacja: twaróg, jogurt sojowy, dżem wiśmiowy
21.03.2015
Śniadanie: Kromka chleba z salami Bi-Fi, miniowsianka z orzechami i miodem
II śniadanie: resztka owsianki (nie dałam rady całej na śniadanie), jabłko, mandarynka
Obiad: wspomniana sałatka z indykiem (zdjęć z powodów oczywistych nie robiłam) ;)
Kolacja: jeszcze nic, idę szukać czegoś do jedzenia :P
Na razie to wszystko. Sorki, że się rzadko udzielam, ale nie mam nawet czasu zająć się swoimi sprawami...
Na koniec wrzucam piosenkę jednego z moich ulubionych rosyjskich zespołów :) Uwielbiam tę kapelę i tego faceta :)
Trzymajcie się cieplutko i do napisania!
ula