Na początek nuta:
I nasze motto: NA ZIEMIĘ POWALENI WSTAJEMY, NIE GINIEMY!!!
Uświadomiłam sobie, że ja jestem silna!!! Dałam radę!! Pokonałam wszystko i wychodzę na prosto. Każdy dzień zbliża mnie do mojego celu, a ja udowadniam wszystkim, że potrafię go osiągnąć bez ich pomocy.
Gdy miałam silne napady związane z ED i szukałam pomocy u przyjaciół, rodziny- tak na prawdę nie znalazłam zrozumienia. Mama ciągle powtarzała, że tyję i żebym coś z tym zrobiła, bo jestem gruba, a przyjaciółka ignorowała moją "chorobę" nakłaniając mnie do spożywania kalorycznych "śmieci". Oparcie ze strony bliskich ponoć jest bardzo ważne... Ja nie miałam go na tyle, aby wtedy z tego wyjść... W tej sytuacji coraz bardziej wpadałam w bagno, jakim jest bulimia. Próbowałam przeczyszczaczy, a gdy zawiodłam się na ich skuteczności parokrotnie zmusiłam się do wymiotów. Powiedziałam o tym moim rodzinie, przyjaciółce... Ale dalej nie znalazłam w nich żadnego wsparcia.. Może i się zmartwili, ale jedyne co usłyszałam to: "Nie możesz tak". W tych trzech słowach zawarta była według nich cała moja dola. Całkiem niedawno... odnalazłam w sobie na tyle dużo siły, aby bez względu na wszystko spróbować jeszcze raz osiagnąć swój cel.. Tym razem zdrowo... . Postanowiłam nie oglądać się na osoby trzecie... Wzięłam życie w swoje ręce- zaczęłam biegać, trenować, ostatnio (poprzedni wpis) podjęłam się kolejnego wyzwania.. Brnę do przodu... SAMA... teraz wsparcia szukam jedynie w Bogu. Zawiodłam się trochę na ludziach... JA MUSIAŁAM TO WSZYSTKO OSIĄGNĄĆ I NAPRAWIĆ SAMA.... Do nikogo nie mam wyrzutów- mój problem po prostu nie został zauważony, poza tym mają swoje... ale zrozumiałam coś z tej lekcji: WSZYSTKO CO MAM, ZAWDZIĘCZAM SOBIE, SWOJEJ PRACY I WIERZE. Oczywiście teraz ze strony rodziny padają komentarze typu: "No po co biegasz?" itp.. Ale ja ich już nie słucham... :D Jestem silna... Bez ich wsparcia również można dać radę... OCZYWIŚCIE należy tutaj sprostować : KOCHAM MOICH RODZICÓW PONAD ŻYCIE... NA PRAWDĘ WIELE MI DALI... ALE MYŚLĘ, ŻE TO WŁAŚNIE BYŁ TEN MOMENT, KIEDY JA MUSIAŁAM SOBIE PORADZIĆ SAMA... MOŻE TO WŁAŚNIE MIAŁ BYĆ MÓJ START, WEJŚCIE W DOROSŁE ŻYCIE. Co do przyjaciółki? Nie chcę się z nią już zadawać- z innych powodów niż wyżej wymienione :) Nie mam ochoty łazić za kimś kto cały czas gwiazdorzy. Teraz moim najlepszym przyjacielem jest chłopak, który jest wobec mnie zawsze szczery i nie kłamie, nie chce dla mnie źle... Ale jednak, żeby było jasne: mówię mu wszystko, ale nie szukam wsparcia i zrozumienia. Ponoć od tego są przyjaciele, cnie? Czy ja wiem? ;> W pierwszej kolejności liczę na siebie ;). JA IM ZAWSZE BĘDĘ POMAGAĆ, ale wiem, że oni nie zawsze pomogą mnie :D
Tak mniej więcej wyglądam ;d