Jak schudłam 36kg i zmieniłam rozmiar z 48 na 38/40
Obiecałam Wam ostatnio, że opiszę swoją walkę z dużą nadwagą. Więc nadszedł czas na dotrzymanie obietnicy :)
Moją opowieść zacznę od tego, że nigdy do szczupłych osób nie należałam, i odkąd pamiętam zawsze borykałam się z jakimiś dodatkowymi kilogramami. Raz było ich więcej, raz mniej, ale zawsze były. W liceum moja waga wahała się w granicach 80 kg, co było moją zmorą i wielkim kompleksem. I choć nigdy nie spotykałam się z jakimiś obraźliwymi uwagami ze strony rówieśników, to zawsze było mi z tym źle. Próbowałam wtedy wielu „cudownych” diet, które jak wiadomo (wtedy niestety nie miałam, aż takiej wiedzy na temat zdrowego żywienia) tylko pogarszały sprawę. Czyli po każdej super diecie, jo-jo było murowane i to co schudłam, w dość krótkim czasie wracało z nawiązką.
W wakacje po maturze, zmarła moja mama. Odeszła bardzo młodo, bo miała niespełna 39 lat. Przeżyłam wielkie załamanie, choć na zewnątrz, jak zwykle zgrywałam twardzielkę (taki typ ze mnie). Oczywiście mój stan zaczęłam poprawiać sobie słodyczami, co poskutkowało kolejnymi kilogramami na plusie. Kompletnie nie potrafiłam się wtedy zmobilizować, ani ogarnąć i zacząć coś ze sobą robić. Do diety nie zmusił mnie nawet mój własny ślub. W 2005 roku szłam do ołtarza z dużą nadwagą. Po ślubie zaszłam w ciążę i o dziwo zamiast tyć, chudłam. Lekarka była przerażona, a ja miałam awersję do jedzenie. Zmuszałam się do zjedzenia czegokolwiek, ale praktycznie całe dnie głodowałam. Na szczęście córka urodziła się zdrowa, choć bardzo malutka (2730g). W efekcie po porodzie ważyłam o 8 kilogramów mniej niż przed zajściem w ciążę. Oczywiście się ucieszyłam i pomyślałam sobie, że to będzie właśnie moment, w którym się zmobilizuję i zrzucę resztę. Niestety tak nie było. Dwa miesiące po porodzie, moje hormony oszalały, a ja przytyłam ok 20kg w 3 miesiące. Szok, niedowierzanie. Znajomi jak mnie widzieli, to pytali, czy nie jestem chora. Bo ja normalnie spuchłam. Wyglądałam strasznie. I myślicie pewnie, że od razu się za siebie wzięłam. Nic bardziej mylnego! Trwałam w ciele hipopotama przez 1,5 roku! Aż w końcu powiedziałam dość!
Oczywiście na moją decyzję i wewnętrzną motywację, złożyło się bardzo wiele czynników. Zaczęłam wpadać w stany depresyjne, nie chciałam wychodzić z domu, bo się wstydziłam, dobijały mnie komentarze rodziny mojego ówczesnego męża, a z nim samym kompletnie się przestałam dogadywać (choć ten brak dogadywania pojawił się od razu po porodzie). I tak jakoś to wszystko mną wstrząsnęło, że powiedziałam sobie: dosyć tego dziewczyno, masz 23 lata, całe życie przed Tobą, zmień coś, a zacznij od siebie. I tak też zrobiłam!
Zaczęłam od wyszukiwania informacji o dietach, zdrowym żywieniu itp. Na studiach miałam też koleżankę, która także borykała się z nadwagą i chodziła do dietetyka. Zaczęła mi opowiadać o głównych zasadach zdrowej diety i racjonalnego odżywiania. W domu natomiast przetrząsnęłam półki z książkami i znalazłam książkę: Dieta South Beach. Przeczytałam całą w jeden dzień i pomyślałam, że to jest to! Zdrowe zasady, żadnej głodówki, żadnych monoskładnikowych posiłków. Idealna dla mnie.
I tak 4 grudnia 2007 roku z wagą 104 kilogramy, rozpoczęłam walkę o nową lepszą sylwetkę.
Przez pierwsze dwa tygodnie nie jadłam pieczywa, ryżu, kasz, makaronów, ani owoców. Była to I faza Soutch Beach, najbardziej restrykcyjna, ale i najbardziej efektywna. Zleciało ok 6 kg, co dało mi wielkiego kopniaka na zachętę do dalszej walki. W II fazie wprowadziłam w/w produkty, czyli po prostu racjonalnie się odżywiałam. I w taki to oto sposób, w pół roku schudłam 25 kg. Później był przestój (waga wahała się +/- 2kg) i trwało to około 5 miesięcy. Po tym czasie znów waga się ruszyła i spadła kolejne 11 kg. Czyli w połowie roku 2009 ważyłam 68 kg. Był to mój ogromny sukces. Cieszyłam się bardzo, a jeszcze bardziej cieszyły mnie komplementy osób, które czasami nie poznawały mnie na ulicy. To było bardzo miłe. Dziś żałuję tylko tego, że nie zmobilizowałam się wtedy do ćwiczeń, bo mimo iż dbałam o ciało (kremy, masaże), to niestety szczególnie skóra na brzuchu, udach i piersiach była brzydka i obwisła. Więc rada dla każdego z Was, pamiętajcie dieta i ćwiczenia to dwa nierozłączne elementy!
W tym samym czasie, czyli w połowie 2009 roku moje małżeństwo dobiegło końca, nie mogliśmy już wytrzymać ze sobą, choć może to ja raczej nie mogłam wytrzymać z nim. Mojego męża przerosło to, że zaczęłam się podobać innym, ze zaczęłam bardziej eksponować ciało. (Chociaż nie było tak do końca, bo ja nadal w środku czułam się jeszcze tym grubym brzydkim kaczątkiem. I nadal jak wchodziłam do sklepu z ciuchami, to kierowałam się tylko do regałów, gdzie były czarne rzeczy, bo przecież one mnie wyszczuplą. Minęło trochę czasu, zanim uświadomiłam sobie, że mam rozmiar 38/40, a nie 48). W każdym razie odeszłam od męża, bo miałam dość awantur i pretensji o wszystko. I to po odchudzaniu, była moja kolejna najlepsza decyzja jaką podjęłam.
Byłam nareszcie kobietą, która siebie akceptowała, szczęśliwą, spełnioną i pełną werwy i optymizmu. Poznałam także mojego obecnego partnera i na nowo uwierzyłam, że życie jest piękne.
Jakby mało tego było, to zaraz po diecie postanowiłam jeszcze rzucić po 10 latach palenie. Również ze skutkiem pozytywnym, bo do dziś nie palę :)
Życzę każdemu z Was takiego sukcesu. Pamiętajcie, że odchudzanie to długi proces, który najpierw kiełkuje w Waszych głowach. Jeśli sami nie dojdziecie do wniosku, że źle Wam we własnym ciele, to nie wielka szansa na sukces. Pamiętajcie także, że dieta nie musi oznaczać niedobrego jedzenia i na dodatek głodowych porcji. Poczytajcie sobie o zdrowym żywieniu i dopasujcie sobie takie menu, które będzie jednocześnie spełniało wymogi kaloryczne, ale także będzie Wam smakowało. Musicie chcieć i dążyć do swoich marzeń. Ja je spełniłam!
Część
z Was zapewne myśli, że wszystko pięknie ładnie, ale przecież
znów przytyłam, więc ten sukces jest połowiczny. Ja tak nie
myślę. Cieszę się ze swojego sukcesu. A to, że po ponad trzech
latach 12 kg przytyłam w ciągu roku, to niestety efekt kolejnego
stresującego okresu w moim życiu. I po raz kolejny naiwnie
myślałam, że czekolada lub wielki kawał tortu, problem rozwiąże.
Niestety, nie rozwiązał, a stworzył kolejny, jakim są dodatkowe
kg. Ale pocieszam się, że nie wróciły wszystkie kilogramy z
nawiązką, a tylko ich część i wiem, że jak wtedy dałam radę,
to teraz też dam. Dlatego walczę i nie poddaję się!
Niestety zawsze miałam problemy z pisanie opowiadań, więc za brak składu i ładu w opowieści przepraszam, a tym, którzy jednak przeczytali bardzo dziękuję :)
Jeżeli macie do mnie jakieś pytania, to piszcie śmiało, chętnie podzielę się swoim doświadczeniem i wskazówkami.