dzień dobry
Mam zły dzień, tzn nie ja, ale mój syn i nie dzień, tylko doła, bo mu kilka spraw nie wyszło.
A serce matki boli. Nie są to straszne problemy i w sumie wiadomo jak je rozwiązać, ale źle mi i już. I nie mam weny do pisania.
Do tego w tym tygodniu zumba odwołana, tylko w poniedziałek był step. A w domu mi źle i zebrać się nie mogę do treningu, jak nie ja :( :(
Dieta? Wczoraj wpadło trochę czekolady, reszta jest ok. Na obiad była kapucha z pieczarkami, mięsem mielonym i przecierem pomidorowym, mniam.
Dziś mam nadzieję, że będzie lepiej, zwłaszcza, że i pogoda ma się poprawić.
Dzisiejsza motywacja
Nie wrzucam tu nigdy motywacji, ale dziś znowu wróciła mi na nowo wiara w to, że można i że jestem w połowie drogi, to trzeba iść dalej.
Moją wielką motywacją dziś jest photka.kasia, zajrzyjcie koniecznie do jej ostatnich dwóch wpisów, to jest niesamowite co ta dziewczyna osiągnęła ciężką pracą. Poprosiłam ją o fotki before i zrobiła dziś taki wpis, już kiedyś pokazywała siebie przed, ale takie osiągnięcie warto pokazywać.
Między innymi dzięki niej polubiłam siłowe ćwiczenia.
No i zazdraszczam możliwości takiej sesji, mąż fotograf to skarb.
Niedziela minęła mi jednak leniwie, ale dietetycznie w miarę ok. Po sobotniej imprezie doszłam do siebie, na obiad zrobiłam sałatkę z kurczakiem i sok z marchwi, jabłek i cytryny, na kolację tatara i winogrona. Zostawiłam trochę tatara na drugie śniadanie po treningu i był dziś już niedobry.
Dziś trening to był coponiedziałkowy step, był power, był wycisk i było dziś więcej dziewczyn, dobrze, bo zaczynałyśmy się martwić, że za mała grupa jest i mogą ją zlikwidować, a pasuje mi godzina przedpołudniowa na takie zajęcia.
Pogoda nie pomaga w dobrym samopoczuciu, dzień zaczęłam od leków przeciwmigrenowych, ale zadziałały skutecznie, na tyle, że poleciałam na stepa i teraz też jest ok.
i po wiośnie....
I po pięknej wiośnie. U nas tak wczoraj wiało, że w południe padł prąd w całym powiecie, włączyli wieczorem, a ja miałam tylu klientów poumawianych i będę ich nadrabiać w tygodniu.
Ponieważ wcześniej miałam wolne to poleniuchowałam, bo nawet treningu nie bardzo miałam jak zrobić, bo byłby problem z prysznicem, mamy własną studnię i bez prądu nie napełni się hydrofor.
Wieczorkiem byliśmy na imprezie u znajomych i z małego spotkania zrobiło się większe, do domu wróciliśmy przed czwartą i mieliśmy kierowcę, bo jedna znajoma przy nadziei rozwoziła towarzycho.
W piątek poszliśmy z mężem oddać krew i to był błąd, bo wieczorem było mi słabo na zumbie, muszę zapamiętać, że jednak krwiodawstwo planować w dni beztreningowe. Ale parasolkę dostałam za krew, pierwszy raz coś u nas dawali.
Mam pół roku samochód idwa dni temu dowiedziałam się, że ma alarm, żyłam w błogiej nieświadomości tego. Zostawiłam na chwilę psa zamkniętego i chyba zadziałał jakiś czujnik ruchu, jak zaczął wyć, nie wiedziałam co się dzieje i jak wyłączyć, ale wystarczyło otworzyć pilotem. Dobrze, że nie mam zwyczaju zostawiać psa pod sklepem.... Bo na pewno bym nie zareagowała na wycie i biedny byłby psiak....
W pepco są fajne baleriny po 10zł, kupiłam sobie turkusowe i malinowe.
zapie...dol
Zapie...dol jakiego dawno nie miałam. Klient za klientem od rana.
Żeby wyrobić się na trening albo masaż muszę się nagimnastykować, na obowiązki domowe zostaje niewiele czasu i na V niestety też.
I oprócz aspektu finansowego powiem wam, że bardzo dobrze się czuję z tym fizycznie i psychicznie. Szkoda mi tylko pogody, bo najpiękniejsze godziny dnia siedzę w zakładzie. Ale myślę, że długo tak nie będzie albo ja zacznę być bardziej asertywna dla klientów. Póki co łatam dziury finansowe.
Z dietą nie jest łatwo, ale w miarę sobie radzę, przygotowuję obiady wieczorem.
Dziś był gulasz z kaszą gryczaną i surówka colesław, niestety gotowiec z biedronki, ale polecam smaczna, nie wnikałam ile ma majonezu, jest lekko doprawiona chrzanem.
Przy natłoku klientów nie ogarniam wieczornych treningów siłowych i tu najpierw będę asertywna żeby kończyć pracę codziennie o 19, żeby mieć czas na godzinkę siłowego.
Vitalia zmieniła edytor tekstu, a i fejsbuk musiał pokombinować, wkurza mnie tam, że ikonka wiadomości jest z innej strony. Może to po to żeby ćwiczyć szare komórki....
Tu najbardziej mnie wkurza, że enter robi duży akapit, przecież potrafię dwa razy kliknąć, a ja enterem lubię przejść do kolejnej linijki, teraz będzie dużo akapitów.
weekend minął
Weekend minął jak szalony, nawet nie wiem kiedy.
W piątek rano byłam obolała z zakwasami więc stwierdziłam, że się porozciągam i włączyłam na youtubie jakąś jogę, w połowie plik się zaciął, więc stwierdziłam, że to znak z góry, że za lekki trening robię i odpaliłam ZWOWa 5 Zuzki, był z hantlami, kettlebellem, krokodylkami zwanymi po ang burpees.
Zmęczyłam się i dopiero lepiej się poczułam.
Piątek i sobota były bardzo pracujące.
W sobotę nie było treningu, bo naprawdę padałam na nos.
Wieczorem syn namówił mnie na sushi, jak zwykle było pyszne z dużą ilością łososia.
Od niepamiętnych czasów mąż miał wolną sobotę, ja wstałam szykować się do pracy, a on zaspany z łóżka składa mi życzenia i pyta czy zrobić mi kawę do łóżka....
Pospał jeszcze, a kawę przyniósł mi później do pracy i zajął się remontem pralni.
NIedziela była skokowo-spacerowa. Tzn. po tym jak Stoch skoczył poszliśmy na spacer z którego wróciliśmy ze znajomymi.
A dziś znowu słońce i dużo pracy. Ale dziś już trening będzie, bo o 11 mam stepa i tak ułożyłam klientów, że mam przerwę na trening i szybki prysznic.
Dlaczego nie mogę się tak zorganizować z treningiem w domu?
Starałam się grzecznie jeść, wczoraj planowo wpadło kilka kawałków czekolady i mufinki, ale te były w miarę bezpieczne, bo upiekłam biszkopt w foremkach.
Waga stoi jak zaklęta, od dawna wskazuje dokładnie to samo 83,3 i nie chce drgnąć.
Już nie wiem dlaczego.
2gi dzień... prawie :(
No i dzień był bez treningu :( :(
Tak to jest jak od razu po wstaniu się nie zrobi, tylko "za godzinę" i już byłam ubrana fit i włączałam film, jak zadzwonił klient "przyjmie mnie pani? bardzo proszę..." mam miękkie serce, szybko wskoczyłam w ciuchy robocze mówiąc sobie, że wieczorem.... a wieczorem pojechaliśmy do szwagierki, bo trzeba było jej zainstalować dekoder tv, bo jest niekumata w te tematy i wróciliśmy o północy, a jutro też długi dzień :(
I rano wstanę i zrobię trening, żeby nie zrobiły się dwa dni przerwy. Może uda mi się potrenować w niedzielę, to by dziś był rest day.
Jedyne co mam na pocieszenie to to, że mam spore zakwasy i nawet koślawo chodzę, to może mięśnie się zregenerują.
Dieta też mogłaby być lepsza, bo wpadły na drugie śniadanie (pomiędzy klientami) i na kolację kanapki z żółtym serem i wędliną...
Ale była też owsianka, banan, duszony kurczak, winogrona.
A co najważniejsze oparłam się słodyczom, a leżą i w domu, ale nie na wierzchu i u szwagierki bezczelnie na wierzchu, no bo przecież "goście" przyszli.... nie tknęłam, wypiłam tylko owocową herbatę.
Taki dziś krótki tylko spowiedziowy wpis, bo padam na nos, stanowczo za dużo klientów dziś przyjęłam, ale jutro potrzebuję wolne popołudnie.
Zajrzę tylko do kilku z was i lulu.
Dobrej nocy, a dla tych co rano przeczytają dobrego dnia.
1szy dzień
Pierwszy dzień postanowień minął bez zakłóceń.
Rano owsianka, potem trening rev abs.
Potem latałam z mamą po przybytku piękności, czyli byłyśmy u fryzjera, a ja potem się masowałam prawie na wszystkie strony. Masażystka powiedziała mi, że mam mało cellulitu, ja jej, że ściemnia, bo mam dużo, a ona na to, że nie widziałam jaki mają młode dziewczyny... face palm. No i poczuła pod warstwą tłuszczu moje mięśnie. Miód na me uszy, tzn dyplomatycznie o tłuszczu nie wspomniała.....
Wracając do żarła, to na drugie śniadanie były dwie kanapki z rybką w pomidorach z puszki i banan.
A właśnie, w ulotce z jadłospisem na obniżenie cholesterolu zakoszonej u rodzinnego napisano, że lepsze są ryby z puszki niż wędzone. Zawsze unikałam w miarę konserw, wędzone wydawały mi się zdrowsze...
Obiad to rybka lekko smażona (nie było czasu i chęci na parowanie :( ) do tego marchew z groszkiem na mleku bez mąki i sok z marchwi, jabłek zmixowany z mrożonymi wiśniami.
Kolacja to serek wiejski z cebulką i tuńczykiem w sosie własnym i chlebek do tego.
Wieczorem zjechało młodsze dziecię i wcinało czekoladę mleczną, gorzka leży na stole, a ja jakoś spokojnie na to patrzyłam, bez bólu.
Dziecię już rano pojechało, bo wpadł tylko po jakieś rzeczy.
Więc życie wraca do normy. Ale jutro wpadnie na weekend starsze dziecię... I jeszcze jutro imprezka rodzinna... I psiapsiuła się zapowiedziała na wieczór, bo będzie w PL tylko jeden dzień... Dam radę.
Uściślę postanowienie treningowe, żeby w tygodniu były trzy treningi siłowe. Uwielbiam je, ale najgorsze jest to, że muszę je robić wieczorem, a wieczory jakoś mi się rozjeżdżają. Nie daję rady robić ich rano, bo potem mam zbyt zdechnięte ręce i nie dam rady pracować, a po nocy się regenerują.
Popielec
Dzisiejszego dnia wszędzie jest pełno postanowień, a raczej wyrzeczeń.
Nigdy nie robiłam ich, mimo, że wokół wiele osób z wielu rzeczy rezygnowało.
Zresztą nigdy też nie robiła noworocznych postanowień.
W tym roku też tak postanowiłam, ale wpis u DietetyczkiNaDiecie mnie przekonał do zmiany zdania.
40 dni to nie jest dużo, więc postanowione, ale ma to wymiar vitalijkowy, nie religijny.
A
propos religijnego, nie zaznaczyłam w kalendarzu dzisiejszego Święta i
po ostatnim kliencie będę miała 5-10 minut żeby wyjść z domu żeby
posypać się popiołem, dla kobiety to stanowczo za mało czasu, ale samam
sobie winna...
A więc co postanawiam na 40 dni oprócz niedziel, bo one się do Postu w kalendarzu katolickim nie wliczają....
-nie będę jadła słodyczy (w niedziele kilka kostek gorzkiej czekolady)
-codzienne treningi (też oprócz niedziel)
-codziennie wymasuję sobie chociaż brzuch, ale lepiej byłoby zahaczyć o uda, pośladki i ramiona, myślę, że jak już złapię masażer to polecę ze wszystkim....
-pilnować godzin posiłków i tu niedziele nie będą wyjątkiem
-alkohol nie będzie szedł w ruch nie z mojej zasługi, tylko męża, bo to jego wyrzeczenie, a ja bez niego nie piję, więc pójdzie bez problemu
Poza vitalijkowymi ograniczeniami chcę w tym czasie się odgracić.
Jestem typem chomika, a że mam duży dom, to dużo nachomikowałam przez lata.
Teraz nie będzie sentymentów.
Będę o każdej rzeczy myślała "czy jakbym się miała przeprowadzać czy bym ją wzięła"... strzeżcie się śmieciarze.
A teraz po śniadaniu, ogarnę chwilę kuchnię i lecę na pierwszy Wielkopostny trening.
Marcowo
Jakoś ostatnio rzadziej siadam do kompa, bo ostatnimi dniami dzielę swego lapka z synem, tzn on go okupuje, a jak mam iść do niego do pokoju to mi się odechciewa i dlatego jestem tu taka aktywna...
A jak jestem tu rzadziej to zaczyna mi brakować tematów do pisania, jak piszę częściej to mam ich nadmiar.
Staram się opanowywać zachcianki, ćwiczę a waga stoi.. :(
Muszę znowu zacząć robić fotki tego co jem.
Nie robię jakiś super postanowień na Wielki Post, nigdy mi nie wychodziły, to dlaczego teraz miałyby wyjść?
Wczoraj byłam pierwszy raz na stepie, ponoć miał być gorszy od zumby, nie był, pot ciekł, lekko nie było, czasem uda piekły, ale godzinka zleciała szybciutko.
Dziś zumba będzie po południu.
Wczoraj:
-owsianka
-kanapka z ciemnego chleba z piersią kurczaka i pomidor, ogórek, papryka
-grochówka gotowana na kości ze schabu, bez ziemniaków , kiełbasy etc. mąż miał kiełbasę podaną osobno
-sałatka z kurczakiem, sałatą, pomidorem, ogórkiem, papryką, kukurydzą i jogurtem
Zaraz lecę z mamą do lekarza. Boli ją mocno to miejsce gdzie ma stymulator, nie widać stanu zapalnego, ale to zawsze ciało obce i to spore.
Ale wiosnę już czuć, w porównaniu z zeszłym rokiem... u mnie w donicach przed domem wsadziłam bratki. Na stole w kuchni teraz są żonkile, kupuję na zmianę z hiacyntem. Dziś przyniosę do wazonu forsycję to się zażółci jeszcze bardziej.
wiosenne przesilenie
Całą zimę byłam zdrowa, ostatnio dopadły mnie zatoki, teraz przechodzę powtórkę, tym razem mam zawalone zatoki czołowe i już na szczęście zaczął się katar, bo na niego pomaga mi sudafed. na razie nie idę do lekarza, bo nie chcę antybiotyku, faszeruję się ibupromem zatoki, nagrzewam lampą, na zwolnieniu jestem jeszcze z powodu ręki.
Masakra, ile można chorować i co najgorsze nie ćwiczyć, strasznie mi z tym źle jak patrzę jak sprzęt się kurzy.
Jutro pierwsze po feriach zajęcia zumby, mam nadzieję, że dam radę.
Piękna pogoda, a ja chora... A klienci walą drzwiami i oknami i trzeba wszystko ogarnąć.... Dziś odwołałam masaż, a wczoraj spotkanie z przyjaciółką, która przyjechała na chwilę z zagranicy, ale nie mogę zarażać innych.
Masaż mam co tydzień, kumpela pojawi się u mnie też za tydzień i wtedy już musimy się spotkać, bo znowu będzie kilka miesięcy rozłąki.
Ostatnio obserwuję jak mój syn je. I muszę się tego od niego uczyć, grzebie w talerzu, miesza, bierze troszkę do ust, znowu miesza, trwa to długo i dobrze. Jak był mały to mnie szlag na to trafiał. A on mądry jest i szczupły...
A ja jem szybko, wręcz wrzucam w siebie jedzenie, nie potrafię celebrować posiłku, jem jakby ktoś miał mi talerz zabrać. Nie wiem skąd mi się to wzięło, nie daję sobie czasu na poczucie sytości.
Długa jeszcze droga przede mną, ale obserwuję i staram się.
Ps. Dziś zjadłam na śniadanie pączki i jeszcze zjem, jadam je raz w roku i nie mam zamiaru tego zmieniać.